Ku utrapieniu polonistów Maria Konopnicka bardzo straciła na popularności jako autorka, za to coraz częściej wymieniana jest w kontekście dyskusji o kryptolesbijkach. Bulwersuje to wiele osób, dowodzących, że przyjaźń Konopnickiej z malarką Marią Dulębianką nie miała nigdy erotycznego zabarwienia. Jednak opinia, że pisarka wskutek przypisywania jej romansu z Dulębianką „przewraca się w grobie”, wydaje się nieuzasadniona. Maria Konopnicka nie była nigdy niewolnicą opinii publicznej: miała dość grubą skórę, by kolejne plotki, oskarżenia i wyrazy świętego oburzenia trafiały w próżnię.
W 1877 roku postanowiła opuścić męża, z którym miała już wówczas kilkoro dzieci. Taka decyzja nie mogła spotkać się z powszechną akceptacją, ale dla Konopnickiej pochwała Henryka Sienkiewicza, który przychylnie zrecenzował jej poemat, była bardziej istotna niż sto głosów krytyki. Wyjechała do Warszawy, by tam z kury domowej zmienić się w cenioną pisarkę i społeczniczkę. Obrona dzieci z Wrześni i więźniów politycznych zyskała jej wśród rodaków wielu sympatyków, ale co do twórczości zdania były podzielone.
Konopnicka napisała bowiem niejeden ckliwy wiersz w stylu nieśmiertelnego „Jaś nie doczekał”, ale jej utwory i artykuły oprócz łez wzruszenia wywoływały też paroksyzmy złości. Kiedy redagowała pismo „Świt” i usiłowała nadać mu nieco bardziej radykalną formę, czytelnicy byli równie niezadowoleni jak cenzura. Konkurencyjne gazety charakteryzowały linię pisma jako „pogański liberalizm, z przymieszką żydowszczyzny”. Na reputację poganki Konopnicka zapracowała zresztą już wcześniej: książka „Z przeszłości”, opisująca tragedie uczonych gnębionych i mordowanych w imię religii katolickiej, rozsierdziła recenzenta „Przeglądu Katolickiego”. „Myśl jej jest bezbożna i bluźniercza” – pomstował. Zgorszył się nawet Sienkiewicz. Niezrażona poetka pisała po latach: „Chrystusową naukę odróżniam od kultów, jakie z niej powstawały”, by za chwilę dodać: „Polska tylko katolicką być może”.
Konopnicka drażniła też swoją nieskromną kobiecością: była atrakcyjna, bardzo dbała o urodę i zwracała uwagę wielu mężczyzn. Na starych fotografiach widzimy kobietę w pięknych sukniach, efektownie upozowaną, o marzycielskim spojrzeniu. Ludwik Krzywicki, sam żyjący w małżeństwie otwartym, narzekał, że pisarka jest „mocno kochliwa”. Plotkowano o romansach Konopnickiej ze znacznie młodszymi mężczyznami, którzy zresztą mogli trwać w przekonaniu, że pisarka jest ich rówieśniczką, lubiła bowiem odejmować sobie lat. Dla uwiarygodnienia tego małego oszustwa swojego młodszego brata przedstawiała jako starszego. Była chyba przekonująca, skoro jeszcze w 1897 roku nieszczęśliwie zakochany historyk popełnił z jej powodu samobójstwo. Konopnicka miała wówczas 55 lat.
Jeśli chodzi o domniemania na temat charakteru związku z Dulębianką, los potraktował ciekawskich złośliwie. Na jedynym zachowanym wspólnym zdjęciu Konopnicka i jej przyjaciółka nie wyglądają nawet na dobre znajome: siedzą w pewnym oddaleniu od siebie, a Dulębianka nosi suknię, choć wiele przekazów mówi o upodobaniu malarki do strojów męskich. Konopnicka nazywała ją zresztą „Pietrkiem”. Z pewnością były sobie bardzo bliskie: mieszkały i podróżowały razem, inspirowały się nawzajem. Dzięki Dulębiance Konopnicka zaangażowała się w „kwestię kobiecą”. Miała jednak do niej dystans: jak wcześniej odróżniała „Chrystusową naukę” od „kultów”, tak teraz potrafiła być złośliwa wobec emancypantek żądających prawa głosu. „Że go nie mają – tego, sądząc po szalonej wrzawie – nikt by się domyślić nie mógł” – pisała do córki.
Jej głos był niewątpliwie dobrze słyszalny. Gdy po wybuchu ekscesów antysemickich powstał projekt walki z nietolerancją przy pomocy ludzi parających się piórem, uczestnicząca w tej akcji Eliza Orzeszkowa poprosiła o wsparcie Konopnicką. Z jej listu do pisarki bije niezachwiana ufność w możliwości dawnej koleżanki z pensji. „Prozą, czy wierszem napiszesz, jedną lub dziesięć kartek, słowo Twoje wiele zaważy” – przekonywała autorka „Nad Niemnem”. Odpowiedzią był „Mendel Gdański”. To opowiadanie również miało stać się celem ataków – ale były one przecież niczym innym jak tylko dowodem na jego siłę.
Marta Słomińska