Katarzyna II napisała w 1763 roku o Stanisławie Antonim Poniatowskim, że „ze wszystkich kandydatów do polskiej korony ma najmniej możliwości osiągnięcia jej”. Postanowiła mu więc w tym pomóc, a przy okazji zobowiązać przyszłego króla Polski do lojalności wobec Rosji. Wkrótce miało się okazać, że lojalność Stanisława Antoniego ma swoje granice. Co do popularności Poniatowskiego caryca miała natomiast zupełną słuszność: elekcję podpisało tylko 5320 osób, a i niektórym z głosujących za Stanisławem Antonim jego nazwisko nie chciało przejść przez gardło. Jeden z elektorów wykrztusił tylko, że głosuje tak jak jego poprzednik. Brak powszechnego entuzjazmu polskiego społeczeństwa nie stanowił jednak istotnej przeciwwagi dla zdecydowanego poparcia wojsk rosyjskich: 7 września 1764 roku Poniatowskiego wybrano na króla Polski. Koronację wyznaczono na 25 listopada, czyli dzień imienin Katarzyny II.
Czasu było dość, by rozwiązać kilka problemów związanych z koronacją. Pierwszym z nich był wybór imienia, pod jakim król miał panować. Proponowano, by rządził jako Stanisław I. To by jednak oznaczało, że nowy władca uznaje za niebyłe panowanie Stanisława Leszczyńskiego, co mogłoby rozdrażnić zwolenników tego króla. Nie sposób było też przybrać imienia Stanisława II, co z kolei zbulwersowałoby tych, którzy Leszczyńskiego za króla nie uznawali. Ostatecznie nowy król został Stanisławem Augustem, co stanowiło nawiązanie do Zygmunta Augusta. Drugim problemem było miejsce koronacji: zamiast Wawelu wybrano warszawską kolegiatę świętego Jana. Motywy tej decyzji nie są do końca jasne. Zwykle mówi się o remoncie Wawelu, który nie pozwalał dokonać koronacji na zamku. Niektórzy jednak twierdzili, że żaden Stanisław nie mógł koronować się w mieście, gdzie szczególną czcią otaczano świętego tego imienia, zamordowanego przez króla.
25 listopada o ósmej rano orszak, w którego skład wchodzili biskupi, senatorowie i księża z kolegiaty świętego Jana, udał się do Zamku Królewskiego. Tam ubrano króla w kościelne szaty. Następnie Stanisław August został zaprowadzony do kolegiaty świętego Jana. Stąpał po czerwonym suknie, pod baldachimem, otoczony dragonami, którzy obstawili trasę pochodu, by pospólstwo nie zakłóciło uroczystości. W kolegiacie na króla czekał prymas Polski Władysław Łubieński. Teoretycznie powinien on zaprowadzić Poniatowskiego do kolegiaty, ciężka choroba prymasa wymusiła jednak odstępstwo od ceremoniału. Łubieńskiego zaniesiono do kościoła w fotelu.
Koronacja Poniatowskiego wyróżniała się na tle poprzednich uroczystości tego typu także innymi szczegółami, z których jedne wywołały zgorszenie współczesnych, inne zaś wzbudziły ich zachwyt. Do tych ostatnich należało wygłoszenie mowy tronowej po polsku. Czegoś podobnego nie pamiętali nawet najstarsi uczestnicy koronacji, jako że królowie z dynastii saskiej władali polszczyzną bardzo słabo. Oracja Stanisława Augusta doprowadziła podobno do łez nawet najzagorzalszych opozycjonistów. Znacznie mniej przypadł im do gustu ubiór króla, który po zdjęciu szat kościelnych zaprezentował się zgromadzonym w stroju hiszpańskim, nie zaś polskim. „Buciki śrybne jak u śpiewaków” – zanotował z przekąsem obecny przy koronacji szlachcic, który nie omieszkał też porównać innego szczegółu ubioru króla do końskiej uprzęży. Ku rozpaczy tradycjonalistów kontusz Poniatowski miał w pogardzie aż do końca swego panowania.
Nie gardził za to dobrą kuchnią. Swojemu francuskiemu kuchmistrzowi wypłacał rocznie ponad 10 000 złotych. Podniebień konserwatywnych Sarmatów Francuz jednak nie podbił, unikał bowiem octu, szafranu i nadmiaru tłuszczu w potrawach. Kulinarny gust króla uchodził za dziwaczny, zdumiewano się również niechęcią Poniatowskiego do alkoholu. Podczas uroczystego obiadu, który miał miejsce zaraz po koronacji, bezpieczniejsze dla króla było jednak zachowanie abstynencji, siedział bowiem na podwyższeniu znajdującym się prawie trzy metry ponad stołem.
Nazajutrz nowy władca wyszedł na ulice Warszawy, by przyjąć honory od miast królewskich. Nareszcie mogli mu się przyjrzeć zwykli poddani. Niektórzy na przyglądaniu się poprzestać nie chcieli: człowiekowi usiłującemu dotknąć króla złamano rękę pałaszem. Król, nawet ubrany jak Hiszpan, marudzący przy obiedzie niczym Francuz i sterowany przez Rosjan, ucieleśniał majestat Polski, która tym rozpaczliwiej potrzebowała blasku koronacji, im szybciej traciła prestiż polityczny.
Marta Słomińska