Balety rosyjskie

Siergiej Pawłowicz Diagilew był skazany na sukces. Na wiele lat przed tym, jak rozkwitła jego kariera, opisywał w liście do macochy swój „niezmierzony tupet”, wsparty „dużą dozą logiki, lecz bardzo niewieloma skrupułami”. Twórca słynnego zespołu „Les ballets russes” rzeczywiście nie stawiał empatii na pierwszym miejscu: uchodził wręcz za tyrana, ale wyróżniały go także wyjątkowa charyzma i siła woli. Potrafił skupić wokół siebie ludzi o szczególnych zdolnościach i wykorzystać ich talenty do stworzenia przedstawień tyleż imponujących, co spójnych pod względem stylistycznym. Aż trudno uwierzyć, jak wielu pracujących dla niego kompozytorów, tancerzy, scenografów, malarzy i projektantów kostiumów zapisało się złotymi zgłoskami w historii sztuki: Strawiński, Debussy, Niżyński, Pawłowa, Picasso, Braque, Fokin, Bakst…

   Śmiało można powiedzieć, że Diagilew zrewolucjonizował balet. W „Les ballets russes” inne niż dotychczas było prawie wszystko: muzyka, układy taneczne, relacje między członkami zespołu, wizja plastyczna. Wielki wkład w walkę z baletowymi schematami wniósł zajmujący się choreografią spektakli Michaił Fokin. Wcześniej kolejne elementy widowiska baletowego, jak adagio czy pas de deux, następowały po sobie w określonym porządku. Baleriny zawsze tańczyły na palcach, kostiumy były ujednolicone, niemal identyczne niezależnie od tematu libretta, a kompozytor tworzył pod dyktando choreografa. W treść partytury ingerować mogła także primabalerina, mająca w założeniu błyszczeć na tle innych tancerzy. Fokin zmienił wszystko: zamiast wyróżniania primabaleriny była praca zespołowa, muzykę w balecie przestano traktować przedmiotowo, kostiumy tworzyły klimat spektaklu.

   Co ciekawe, za wcześniejszą petryfikację baletu w dużej mierze odpowiedzialny był Marius Petipa, francuski tancerz i choreograf, który zrobił ogromną karierę w Rosji. Diagilew odwrócił sytuację: za jego sprawą Francuzi oszaleli na punkcie awangardowego baletu rosyjskiego. Sukces miał posmak skandalu, Marcel Proust twierdził nawet, że spektakle Diagilewa rozpalały emocje równie łatwo jak sprawa niesłusznie oskarżonego o szpiegostwo Dreyfusa. Kłócono się o muzykę w „Les ballets russes”, żywiołową, kipiącą niepokojącą energią, zmuszającą słuchacza do zaakceptowania szalonego tempa zmian rytmu. Oburzano się i jednocześnie ekscytowano bajecznie kolorowymi, bogato zdobionymi kostiumami, uszytymi w ten sposób, że nieraz więcej odsłaniały, niż zasłaniały. Gorszono się śmiałą choreografią, której istotnym elementem bywały sugestywne ruchy bioder Niżyńskiego.

   Diagilew tymczasem zacierał ręce, bo skandal tylko zwiększał zyski i przysparzał oryginalnemu baletowi popularności. Przy okazji kompletnie przewartościowywano dotychczasowe podejście do sztuki tańca: ruch sceniczny został ściśle powiązany z wyrażaniem emocji. Tancerz pracował całym ciałem, wydobywał ekspresję z najsubtelniejszych gestów, jego ręce, nogi, biodra, twarz opowiadały historie wymagające coraz to nowych rozwiązań ruchowych. Świetnym przykładem jest „Pietruszka” – historia kukiełki z wędrownego teatrzyku, która myśli i czuje. Niżyński za pomocą tańca mistrzowsko oddał tkwiące w Pietruszce sprzeczności: fizyczne ograniczenia tudzież przewagi chłopca, który nie był stworzony z krwi i kości, a zarazem jego wrażliwą naturę. Nieprzypadkowo na grobie genialnego tancerza umieszczono właśnie rzeźbę Pietruszki.

   Grób Siergieja Diagilewa, który napisał kiedyś, że chciałby umrzeć w Wenecji, znajduje się właśnie tam, na cmentarzu San Michele. Miejsce pochówku słynnego impresaria łatwo odszukać: kamienną płytę stale zdobi kilka par baletek, które tradycja nakazuje pozostawiać tam tancerzom. Czy taki zwyczaj może przynieść im szczęście, pomóc zrobić karierę? Niewykluczone, że w to wierzą. A może pamiętają, że to Diagilew wprowadził modę na balet niewymagający nieustannego tańczenia na pointach?

   Marta Słomińska

Dodaj komentarz