Dzieciństwo w literaturze (prezentacja książki Jarosława Górskiego)

Fakt, że dziecko myśli i czuje inaczej niż dorosły, jest oczywisty od całkiem niedawna. Kilkaset lat temu inność dziecka postrzegano głównie jako mniejsze niż u dorosłego gabaryty i niezdolność do ciężkiej pracy fizycznej. Ze zwykłą pracą rzecz miała się inaczej: dopiero na początku XIX wieku brytyjscy parlamentarzyści postanowili, że dzieci poniżej dziesiątego roku życia nie będą mogły pracować w fabrykach dłużej niż dwanaście godzin dziennie. Nie brakowało takich, którzy uznali nowe zarządzenie za niehumanitarne: ostatecznie im krócej dziecko pracowało, tym mniej zarobiło. Rozpieszczanie najmłodszych było domeną ludzi majętnych. Taki stan rzeczy znalazł swoje odbicie w literaturze: najnowsza książka Jarosława Górskiego to historia dzieciństwa widzianego oczyma pisarzy, ewoluującego od etapu życia niegodnego szczególnej uwagi aż do przedmiotu kultu.

   „Kult” w zestawieniu ze słowem „dzieciństwo” małoletniemu potomstwu starożytnych nie kojarzył się zbyt dobrze. U zarania dziejów dzieci zaliczano w zasadzie do dóbr materialnych, nadających się na ofiarę przebłagalną dla groźnego bóstwa. Starożytna literatura przechowała pamięć o takich zwyczajach: biblijny Abraham szykował się do złożenia w ofierze Izaaka, bohater Iliady Agamemnon postanowił zabić córkę, aby bogowie zesłali jego flocie wojennej pomyślne wiatry. Rzymianie szeroko rozpisywali się o okrucieństwie Kartagińczyków, składających ofiary całopalne z małych dzieci. Przed przeznaczaniem ich na ofiarę nie cofali się nawet członkowie rodziny królewskiej. Nie oznaczało to zresztą braku przywiązania do własnego potomstwa: ofiara z dziecka miała gwarantować przychylność bóstwa właśnie dlatego, że jej złożenie było dla rodziców wyjątkowo trudne.

   W starożytnej mitologii nietrudno odnaleźć przykłady rodziców troszczących się o dzieci. Często jednak troska ta przybiera postać niemożliwą do zaakceptowania przez współczesnych. Matka Achillesa Tetyda, aby zapewnić synom nieśmiertelność, wkładała ich do ognia. Rytuał ten miał być powtórzeniem historii Heraklesa, który po spłonięciu w koszuli Dejaniry został bogiem. Synowie Tetydy Heraklesami jednak nie byli i ginęli, tylko Achilles został uratowany przez ojca. Z punktu widzenia Tetydy nie był to jednak żaden ratunek, skoro Achilles pozostał śmiertelnikiem, którego zgon prędzej czy później musiała przeżyć. Śmiertelnicy mieli zresztą podobne dylematy. Jeszcze kilkanaście wieków po spisaniu „Iliady” rodzice starali zanadto się nie przywiązywać do małych dzieci: ich szanse na dożycie dorosłości były bez porównania mniejsze niż dziś.

   W związku z tym nie obserwowano niemowląt i kilkulatków zbyt uważnie, co widać na średniowiecznych obrazach. Małe dzieci wyglądają jak miniaturki dorosłych, proporcje niemowlęcych ciał są silnie zniekształcone, pozycje przybierane przez noworodki – nienaturalne. Obraz dziecka w dawnej literaturze był równie daleki od prawdziwego. U Jana Kochanowskiego dwuipółletnia Urszulka nadaje się „do każdej posługi” i ma wkrótce zasłynąć jako „Safo słowieńska”, bo tylko dzięki temu śmierć tak małej dziewczynki można było uczcić trenami. Opiewanie rzeczywiście dziecinnego zachowania, sposobu myślenia, świata wyobraźni niegodne było poety. Jeszcze u Zygmunta Krasińskiego w „Nie-Boskiej komedii” kilkuletni Orcio nie ma nic z prawdziwego dziecka.

   Dzieciństwo jako idea rodziło się w bólach. W osiemnastym wieku miłość rodzicielską wychwalał Rousseau, który własne potomstwo oddał do przytułku. W wieku XIX na kartach powieści Victora Hugo pojawiły się postaci rozpieszczające i obsypujące zabawkami własne dzieci, a cudze traktujące jak służących do wszystkiego. Kozeta z „Nędzników”, Dickensowski Oliver Twist, Antek Prusa, Janko Muzykant Sienkiewicza – wszyscy oni mieli uzmysłowić dziewiętnastowiecznemu czytelnikowi, że dzieci potrzebują dzieciństwa. Świadomość zmienili, twardej rzeczywistości nie mogli.

Marta Słomińska

Dodaj komentarz