Przez kilkanaście wieków polszczyzna wiele określeń zdążyła zaczerpnąć z innych języków, takich jak niemiecki, francuski, angielski czy nawet turecki, ale niemało też przetrwało w niej wyrazów słowiańskiego pochodzenia. Pierwotne znaczenie zachowało jednak tylko około 5000 z nich. Treść innych uległa rozszerzeniu lub zawężeniu, czasem znaczenie dodatnie zmieniło się w ujemne. Nawet samo słowo „wyraz” oznacza dziś coś zupełnie innego niż setki lat temu.
Kiedyś był to synonim słowa „rzeźba”. Dopiero później „wyrazem” zaczęto nazywać nie tylko kształty wydobyte z drewna, lecz także te pojawiające się w wyobraźni dzięki użyciu odpowiedniego słowa. Pojęcie odnoszące się do rzeczy materialnych przeniesiono w świat abstrakcji. Odwrotny przypadek to dzieje słowa „bydło”. Kiedyś oznaczało ono byt, istnienie. Kiedy Matkę Boską opisywano jako „rozkosz bydła rajskiego”, miano na myśli, że uszczęśliwia wszystkich przebywających w niebie. Dziś synonimem „bydła” jest wyraz „rogacizna”: pojęcie abstrakcyjne zaczęło dotyczyć konkretnej rodziny zwierząt. Dlaczego? Dawni Polacy oceniali zamożność sąsiada między innymi na podstawie tego, ile sztuk bydła trzymał on w zagrodzie. Krowy i byki stanowiły lokatę kapitału, zabezpieczały byt właściciela. Były „bydłem” w znaczeniu przenośnym, nim zostały nim dosłownie.
Inne wyrazy rozszerzały lub zawężały swoje znaczenie. Jednym z ciekawszych przykładów jest „bielizna”. Niegdyś słowo to oznaczało ogólnie rzeczy mające biały kolor, później tylko spodnie warstwy odzieży, pościel czy obrusy. Z czasem zakres znaczeniowy wyrazu stawał się coraz węższy: dziś coraz rzadziej słyszymy o bieliźnie pościelowej, a tym bardziej stołowej. Z kolei elementy odzieży nazywane bielizną mogą być dziś równie dobrze koloru czerwonego, czarnego czy zielonego. Rdzeń wyrazu nie ma już zatem ścisłego związku z jego znaczeniem, podobnie jak w przypadku słowa „komnata”. Niegdyś było to pomieszczenie, w którym znajdował się kominek. Z reguły izba taka należała do szczególnie reprezentacyjnych, stąd późniejsze znaczenie: bogato urządzony pokój zamkowy lub pałacowy (gdzie wcale nie musi być kominka).
Najbardziej zaskakuje fakt, że wyrazy uznawane kiedyś za neutralne dziś bywają nacechowane negatywnie, a dawne obelgi funkcjonują jako słowa obojętne pod względem zabarwienia emocjonalnego. W szesnastowiecznym „Sejmie niewieścim” Bielskiego bohaterki narzekają, że je „prządki ku większemu zelżeniu kobietami zowią”. Neutralnym określeniem była za to „dziewka”, oznaczająca po prostu córkę albo młodą, niezamężną dziewczynę. Dziś neutralna jest „kobieta”, jako wulgaryzm zaś traktowana nieco skrócona „dziewka”. Dalej obraźliwy jest za to „złodziej”, choć dziś może mniej niż przed wiekami. Wtedy nazywano tak każdego, za czyją sprawą dzieje się zło, a więc także mordercę. Dziś złodziej para się tylko rabunkiem. Kiedyś chętnie kradłby „graty”, czyli sprzęt każdego rodzaju. Dziś niekoniecznie, bo „grat” oznacza już tylko sprzęt stary lub popsuty.
Wiele o czasach, w których żyjemy, mówi zmiana emocjonalnego zabarwienia wyrazu „skrzętny”. Kiedyś był to odrażający chciwiec, dziś – człowiek zapobiegliwy i gospodarny. Skrzętność jest zatem „przymiotem”, czyli pozytywną cechą. Nic to, że przed wiekami „przymiot” był wstydliwą chorobą. Nie trzeba się za to było wstydzić „konszachtów”: kontaktów związanych z instytucją klienteli dworskiej. Dziś konszachty mogą być tylko podejrzane, co pozwala domyślać się, jak z czasem nasi przodkowie zaczęli postrzegać relacje panujące na dworach. Kiedy konszachty zaczęły się źle kojarzyć, na popularności zyskała kolaboracja. Obecnie i ona jest nie do pomyślenia, bo po II wojnie światowej przestała oznaczać „współpracę”, a zaczęła „wysługiwanie się okupantowi”. Aż trudno uwierzyć, że przed wojną gorsza od „kolaboracji” była zupełnie dziś niewinna „swawola”…
Marta Słomińska