Tacjanna Wysocka: tancerka, choreograf, pedagog, teoretyk baletu

  „Są wrażenia i uczucia decydujące. Opowiedzieć o nich nie można. Byłam urzeczona”. Tak Tacjanna Wysocka opisała styczniowy wieczór, który zadecydował o całym jej życiu: miała zaledwie cztery lata i pojechała z rodzicami do moskiewskiego Teatru Wielkiego, by tam obejrzeć balet „Śpiąca królewna”. Mała Tania miała wrażenie, że przeniosła się do krainy baśni, a uświadomiona, że tancerki to nie wróżki i czarodziejki, lecz zwykłe kobiety, stanowczo postanowiła poświęcić życie baletowi.

   Wiadomo było, że dopnie swego: już w dzieciństwie nazywano ją „panną Ja Chcę”. Była jednak córką generała i karierę sceniczną uważano za niezbyt dla niej stosowną, przy dziadkach nie mogła nawet wspomnieć o tańcu. Upór Tacjanny okazał się wszelako niemożliwy do przezwyciężenia. Przez długie lata uczyła się tańca klasycznego, rytmiki, brała lekcje aktorstwa. Wiedziała, że stać ją na wiele: miała talent, świetne warunki zewnętrzne, a przy tym wyróżniała się pracowitością i determinacją. Przeszkody traktowała jak sprawdziany, które pozwolą jej dotrzeć na szczyt. We wspomnieniach podkreślała: „wszystko było potrzebne, hartowało charakter, do jednego prowadziło celu”. Uważała, że każdą wspaniałość można jeszcze udoskonalić: narzekała na przykład, że w klasycznym balecie ręce mogą przyjąć tylko pięć pozycji. Zachwycała się pracą rąk propagującej nowoczesny styl tańca Isadory Duncan.

   Nauka pozostawiała mało czasu na życie towarzyskie, ale niecodzienna uroda sprawiała, że o Tacjannie marzyli nawet nieznajomi. Pewnej zimy odrzuciła oświadczyny trzech oficerów, bo wydało się jej nonsensem poślubiać człowieka, który o przyszłej żonie wie tylko, że ta ma piękne nogi. Wybrała mężczyznę, który umiał ocenić wszystkie jej zalety: profesora umuzykalnienia Stefana Wysockiego. Dzięki niemu zaczęła wreszcie mówić płynnie po polsku: wcześniej wolała posługiwać się francuskim i rosyjskim, który był ojczystym językiem jej matki. Wkrótce otworzyła z mężem warszawską Szkołę Umuzykalnienia Tacjanny i Stefana Wysockich. Wykształcone tam tancerki robiły furorę. Balet Wysockiej podziwiali Włosi, Niemcy i Francuzi, zaproszono go nawet  – jako jedyny w historii Polski! – na weneckie biennale. Niestety Wysockim zabrakło środków finansowych.

   Nie brakowało za to zawistników, którzy próbowali umniejszać osiągnięcia Tacjanny lub ją szkalować. Krytykowano jej rosyjski akcent, ruchy tancerek (rewolucyjne pionowe szpagaty), ich występy rewiowe (choć Wysocka osobiście pilnowała, by bardzo młode dziewczęta nie nosiły zbyt skąpych kostiumów). Problemem było też… powodzenie, jakim się cieszyły podopieczne Tacjanny. Z reguły wychodziły za mąż przed ukończeniem dwudziestego roku życia. Mawiano nawet: „Chcesz wydać córkę za mąż – niech wstąpi do baletu Wysockiej”. „Tacjanki” poślubili między innymi Dobiesław Damięcki i Adolf Dymsza. Wysocka zrzędziła, że tancerki uciekają z zespołu, ale sama lubiła swatać młodych ludzi. Primabalerina Olga Sawicka wspominała po latach, jak do jej małżeństwa z ukochanym Francuzem przyczyniło się pośrednictwo Tacjanny, mówiącej w języku mężczyzny znacznie lepiej niż narzeczona.

   Wojna ciężko doświadczyła Wysockich. Stefan zmarł na gruźlicę, a synowi Tacjanny groziła amputacja nogi: przeszedł cztery operacje. Za to lata powojenne przyniosły Wysockiej ważne zadania i cenne nagrody. Była kierowniczką artystyczną szkoły baletowej w Sosnowcu, wykładała na warszawskiej AWF, otrzymywała wyróżnienia (Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski, doktorat honoris causa nadany przez paryski uniwersytet). Pracowała nad książkami: najwięcej pracy wymagały „Dzieje baletu”, wydane już po śmierci Tacjanny. Dziś znamy ją jako pionierkę teatru tańca, ale na uwagę zasługuje też fakt, że Wysocka nie osiągnęła sukcesu artystycznego kosztem zadowolenia z życia. Należała do tych nielicznych ludzi, którzy uważali się za dzieci szczęścia: ono opromieniało dzieciństwo, młodość, dojrzałość, życie osobiste i zawodowe Tacjanny. Mamy za co być jej wdzięczni, ale możemy też pozazdrościć.

Marta Słomińska

Dodaj komentarz