W wierszu zatytułowanym „O bardzo niegrzecznej literaturze polskiej i jej strapionej ciotce” Tadeusz Boy Żeleński opisał zmagania z Józiem, nieznośnym smarkaczem uważającym się za modernistę. „Modernista – znaczy chłopak, / Co wszystko robi na opak” – wyjaśniał poeta. Tak właśnie konserwatywni miłośnicy malarstwa postrzegali w przedwojennej Polsce zwolenników nowych nurtów w sztuce: symbolizmu, secesji, ekspresjonizmu. Pomysły młodego pokolenia budziły zgorszenie pomieszane z niezrozumieniem.
„Czasem coś bez sensu maże / I mówi, że to witraże” – narzekała ciotka Józia. Rzeczywiście: artyści Młodej Polski oszaleli na punkcie witraży. Wcześniej traktowane jako średnio interesujące przykłady rzemiosła artystycznego, teraz zostały podniesiono do rangi sztuki z prawdziwego zdarzenia. Witraże zyskały na urodzie i sile wyrazu: dotąd umieszczano po jednej scenie w każdej szybce, obecnie obraz wypełniał całe okno. Takie dzieła sztuki możemy do dziś podziwiać choćby w krakowskiej bazylice franciszkanów, którą upiększył swoimi witrażami Stanisław Wyspiański. Najsłynniejszy z nich to majestatyczny „Bóg Ojciec”, ukazany w momencie, gdy stwarza świat. Wbrew tradycji czyni to jednak przy pomocy lewej, a nie prawej ręki. Właśnie takie przykłady łamania ikonograficznych schematów dawały asumpt do krytykowania modernistów za „robienie wszystkiego na opak”.
„Deprawuje dzieci młodsze” – gorszyła się Józina ciotka. „Nie chcą wierzyć już w bociana!” Istotnie, modernistów często postrzegano jako deprawatorów: chętnie odwoływali się do erotyki, sięgali po postać femme fatale (szczególnie fascynowała ich tańcząca w skąpym stroju, a następnie żądająca w nagrodę głowy Jana Chrzciciela Salome), bywali oskarżani o pornografię. Świat na ich obrazach rzadko bywał niewinny, nawet wizerunki dzieci napawały niepokojem. Dość spojrzeć na dzieła Witolda Wojtkiewicza, gdzie dzieci wydają się samotne, nieszczęśliwe, trapione dręczącymi myślami, przedwcześnie dojrzałe. Często ma się wrażenie, że starszy opiekun lub kolega chce im zrobić krzywdę. Dziecko symbolizuje tu bunt wobec ustalonego porządku, próbę przełamania niemocy i stagnacji, mającą jednak małe szanse powodzenia. Reguły ustalają źli, konserwatywni dorośli.
„Staś na sukni zrobił plamę, / Oblał bowiem ponczem mamę” – brzmiał recytowany przez Józia wierszyk. Mama Stasia, zapewne również modernistka, zamiast sukni żałowała wylanego ponczu. Schyłek wieku XIX był bowiem okresem szczególnej popularności wszelkich używek, od mocnych alkoholi i papierosów po opium. Jedni artyści stymulowali się narkotykami, by zwiększyć swoją kreatywność, inni uciekali od brutalnej rzeczywistości. Na obrazie Wojciecha Weissa „Demon” widzimy więc zarówno kieliszek z alkoholem, jak i dym papierosowy. Nieprzypadkowo też Noc na obrazie austriackiego modernisty Gustava Klimta nosi koronę z maków. Kobiety niestroniące od papierosów i alkoholu były w modzie: na plakatach Alfonsa Muchy zaciągające się papierosem lub raczące szampanem ślicznotki przymykają z rozkoszy oczy, rozchylają usta, przeżywają ekstazę. Trzeźwość stała się wrogiem sztuki i seksapilu.
„Lecz największą ma subiekcję, / Gdy rozpocznie z Józiem lekcję” – biadał Boy nad nieszczęsną ciotką. Modernista wiedział przecież lepiej, jak świat powstał (z chuci!) i ku czemu zmierza. Nawet jego malarska wizja śmierci musiała się różnić od tej tradycyjnej. Zniknął złowrogi kościotrup, jego miejsce zajęła piękność, której odwiedzin ludzie wyczekiwali z utęsknieniem. Tak jak niedołężny staruszek z obrazu Malczewskiego, usiłujący wychylić się przez okno. Idzie po niego posągowa kobieta w czerwonej sukni, nieosłaniającej jednak zgrabnych pośladków. Tylko kosa w ręku Śmierci pozwala ją zidentyfikować. Oto ostatnie stadium modernistycznego „robienia na opak”: życie jako udręka, śmierć w roli wyzwolenia, wyczekiwanej kochanki, do której poeta Stanisław Korab-Brzozowski wołał: „O przyjdź!”, zasłużonego odpoczynku. „Tak ten niegodziwy chłopiec / Zawsze ciotce umiał dopiec”.
Marta Słomińska