„Wzruszony jego nienagannym postępowaniem i wspaniałymi perspektywami na przyszłość, oddałem Diegowi da Silva, po pięciu latach wychowania i opieki, córkę swą za żonę”. W ten sposób hiszpański malarz Francisco Pacheco wyjaśnił, czemu wybrał na zięcia swojego ucznia, który do historii przeszedł pod nazwiskiem Velázquez. Młodzieniec nie zawiódł pokładanych w nim nadziei: już jako dwudziestoczterolatek został nadwornym malarzem króla, a dziś zaliczany jest do najwybitniejszych artystów czasów nowożytnych. Na sewilskim pomniku Velázqueza słusznie umieszczono dedykację „Malarzowi prawdy”: jego obrazy zachwycają nie tylko wysmakowaną kolorystyką i wyrafinowaną grą światłocieni, lecz także realizmem szczegółu, wiernie oddaną martwą naturą, głębią psychologiczną portretu. Papież na widok swojego wizerunku pędzla Velázqueza miał wręcz zakrzyknąć: „Zbyt prawdziwy!”.
Istotnie: nie jest to portret pochlebiony, idealizujący głowę Kościoła. Papież Innocenty X ma zmarszczone brwi, zaciśnięte usta, czerwone policzki. Patrzy przenikliwie, jakby chciał czytać w myślach tego, kto przed nim stoi. Wydaje się dumny, nawet wyniosły, z pewnością zaś jego skupione, srogie oblicze nie nasuwa skojarzeń z łagodnością i miłosierdziem. To wizerunek człowieka, który czuł się raczej politykiem niż duchownym. Równie ciekawy jest portret nadwornego karła króla Hiszpanii, don Sebastiana. Tu też malarz przedstawił modela nie takiego, jakim go postrzegano, lecz jakim sam się zapewne czuł. Na twarzy mężczyzny zawodowo zajmującego się bawieniem ludzi nie znajdziemy choćby śladu uśmiechu. Don Sebastian patrzy smutno, oskarżycielsko, jakby żądał wytłumaczenia, czemu kalectwo odebrało mu w oczach świata człowieczeństwo, zdegradowało do rangi dworskiej maskotki.
Wyjątkowe miejsce w twórczości malarza zajmuje obraz, na którym przedstawił zarówno możnych tego świata, jak i bawiących ich karłów, a na dodatek siebie samego: „Panny dworskie”. Główną bohaterką obrazu wydaje się kilkuletnia królewna Małgorzata, wokół której krzątają się dwie dwórki. Pracujący przy sztalugach malarz, karlica infantki i stojący w drzwiach majordomus patrzą jednak prosto na nas… czyli na kogo? Dopiero po chwili dostrzegamy lustro, a w nim odbicie pary królewskiej.
My – widzowie – zajmujemy zatem miejsce króla i królowej, dzielimy ich punkt widzenia na rozgrywającą się scenę. Już nie tyle podziwiamy życie dworskie, ile je podglądamy, zaglądamy za kulisy. Ci, którzy na innych obrazach Velázqueza stoją sztywno wyprostowani, tu klęczą, szepczą, podają królewnie wodę różaną, trącają nogą psa. Nie spodziewali się widocznie, że za chwilę do komnaty zajrzy monarcha z małżonką. A może lustro odbija nie samych Filipa IV i Marię Annę Habsburżankę, lecz zaledwie ich portret? W takim jednak razie – czemu ów wizerunek miałby nagle przyciągnąć uwagę tylu dworzan? Pytań jest więcej. Czy obraz, który właśnie maluje Velázquez, to portret królewny? Czy widoczne na ścianach komnaty malowidła – „Minerwa karząca Arachne” i „Apollo zwyciężający Pana” – mają jakieś znaczenie symboliczne? Jeśli tak, to jakie?
Historycy sztuki szukają odpowiedzi od dawna. Zdaniem Amerykanki Svetlany Alpers twórca „Panien dworskich”, marzący o tytule szlacheckim, chciał tym płótnem pokazać, że jest go godzien. Malarstwo to nie rzemiosło, lecz szlachetna sztuka, poważana nawet przez królów – mówi jej zdaniem artysta. Inni twierdzą, że połączone motywy lustra i sztalugi niosą posępne przesłanie: życie, podobnie jak malarstwo, opiera się na sztuce iluzji. Jan Białostocki z kolei uznał, że zdobiące komnaty obrazy stanowią przestrogę przed grzechem pychy, od której wolna jest para monarsza (stąd jej tak nienachalna obecność) i której dzięki starannemu wychowaniu uniknie również królewna. Na razie jej osobowość dopiero się kształtuje: wymaga poprawek, udoskonalenia, całkiem jak malowany przez Velázqueza portret infantki. Czyja interpretacja jest właściwa? Nie wiadomo… ale malarzowi prawdy wolno być zarazem malarzem tajemnicy.
Marta Słomińska