Temat obrazu długo stanowił o jego wartości. Malowidła religijne, mitologiczne lub historyczne ceniono wyżej niż przedstawienia krajobrazów, martwych natur, portrety czy sceny rodzajowe. Do dziś zresztą siedemnastowieczni specjaliści od malarstwa pejzażowego są znacznie mniej popularni niż ci spośród ich współczesnych, którzy skoncentrowali się na malowaniu świętych i nimf. Niesłusznie: obraz przedstawiający małpie figle może nieść równie ważkie treści jak ten, z którego patrzy na nas święty Antoni.
Jeden z „drugorzędnych” artystów epoki baroku, urodzony w Antwerpii David Teniers młodszy, malował zarówno Antoniego, jak i małpy, ale bardziej znany jest dzięki tym ostatnim. Na obrazach takich jak „Dom małp” czy „Małpy w kuchni” widzimy zwierzęta wystrojone w lśniące zbroje, modne kapelusze, obracające mięso na rożnie, palące opium i grające z kotem w karty. Do złudzenia przypominają ludzi, tyle że eksponujących wyłącznie najmniej chlubne cechy swojego gatunku, jak próżność czy skłonność do używek i hazardu. Nieopodal małpy narkomanki przycupnęła symbolizująca mądrość sowa, która patrzy surowo w oczy widza, jakby pytała: czy i ty w ten sposób rozumiesz słowa „nic, co ludzkie, nie jest mi obce”? Czy rozrywki, którym się oddajesz, nie czynią cię bliższym zwierzętom niż ludziom? Z pozoru zabawna scena animalistyczna zmienia się w moralitet.
Teniers młodszy był malarzem dość wszechstronnym: na jego obrazach odnajdziemy zarówno wiejskich znachorów, pomoce kuchenne, Cyganów, jak i arystokratów zwiedzających galerię obrazów. Kolekcja ta należała do arcyksięcia Leopolda Wilhelma, regenta Niderlandów, który zatrudnił Teniersa jako kustosza swojej galerii. Malarz wielokrotnie przedstawiał Leopolda przechadzającego się pośród ulubionych dzieł sztuki i prezentującego je dostojnym gościom. Artysta umieścił na tych obrazach również siebie: czy chciał podkreślić, jak dalece arcyksiążę go ceni, i zrobić w ten sposób kolejny krok na drodze do awansu społecznego? Wiemy, że z czasem Teniers doczekał się szlachectwa. Może jednak lękał się po trosze, by pragnienie zaszczytów go nie zaślepiło: na niejednym z jego „galeryjnych” obrazów wypatrzymy psy walczące o patyk czy kolejną małpę.
Z niezbyt od Antwerpii odległego Haarlemu pochodził inny utalentowany malarz: pejzażysta Jacob Izaakszoon van Ruisdael. Podobnie jak Teniers młodszy wywodził się z malarskiej dynastii, tak jak on odniósł sukces finansowy mimo podejmowania w swojej twórczości gorzej wycenianych tematów (w jego przypadku chodziło o malarstwo pejzażowe). Obu artystów łączyła też tendencja do przemycania w pozornie błahych scenach głębszych treści. Van Ruisdael – w „Panu Tadeuszu” wyróżniony przez Hrabiego jako jeden z zaledwie dwóch pejzażystów „pierwszej mocy” tworzących na północy Europy – był człowiekiem głęboko religijnym, przedkładającym samotne rozważania o ludzkim losie nad brylowanie w towarzystwie i zbieranie pochwał. Natura tego malarza zdaje się odbijać w jego obrazach: niebo spowijają zwykle ciemne chmury, drzewami szarpie wicher.
Wiele elementów w obrazach van Ruisdaela, od gnanych wiatrem chmur przez rwące potoki aż po widoki cmentarzy i zamkowych ruin, można powiązać z nieubłaganym upływem czasu. Równie ponure myśli zdolne jest obudzić pochylane przez porywisty wiatr drzewo, płytko wrośnięte korzeniami w glebę. Artysta zdaje się mówić: jesteśmy na świecie tylko gośćmi, nie możemy uciec przed czasem, cierpieniem, wreszcie śmiercią. Wydaje nam się, że tkwimy głęboko w otaczającej nas rzeczywistości, ale w istocie ślizgamy się tylko po jej powierzchni, słabi i bezbronni. Choćbyśmy sądzili, że nic nam nie zagraża, nad naszymi głowami wciąż zbierają się burzowe chmury, nadciąga sztorm. Istnieją pejzaże malowane dla ucieszenia oczu widza, są i takie, które pytają: czy jest w nas coś, czego żadna wichura nie wyrwie z korzeniami ani nie obróci w ruinę?
Marta Słomińska