Historia stosunków polsko-rosyjskich niewiele ma jasnych kart. To
głównie dzieje wojen, zaborów, okupacji i bezkompromisowej walki o ziemię,
wpływy, koronę, a czasem tylko o przetrwanie. Początkowo boje z potężnym
sąsiadem toczyliśmy ze zmiennym szczęściem, w miarę jednak, jak Rosja
powiększała swoje terytorium, dysproporcja sił stawiała nas w coraz gorszej
sytuacji. To szukaliśmy ratunku w sojuszach, to próbowaliśmy postępować zgodnie
z dewizą „najlepszą obroną jest atak” – wszystko na nic.
Konflikt Polski z Rosją był naturalną konsekwencją sojuszu
polsko-litewskiego. Skoro car rosyjski tytułował się „z
Bożej łaski władcą całej Rusi”, chciał nim być faktycznie, a znaczna część Rusi
wchodziła w skład terytorium Litwy. Rosji zależało także na dostępie do Morza
Bałtyckiego. Rzeczpospolita Obojga Narodów usiłowała poprawić swoją sytuację
dzięki osadzeniu na tronie rosyjskim sterowanego przez polskich magnatów
kresowych Dymitra Samozwańca, został on jednak wkrótce zamordowany. Pretensje
do tronu moskiewskiego zgłosił następnie król Polski we własnej osobie, ale od
jego panowania Rosjanie zdecydowanie woleli kolejną zbrojną konfrontację.
Toczona w latach 1632–1634 wojna smoleńska zakończyła się wprawdzie szczęśliwie
dla Polski, ale król Władysław IV wycofał swoje roszczenia do tytułu cara:
wiedział, że grozi mu walka na dwa fronty, z Rosją i ze Szwecją.
Nie
uniknięto jej i tak. W latach 1654–1667 toczyła się na naszym terytorium wojna
znana w historiografii jako „potop rosyjski”: rok po jej wybuchu musieliśmy
zmierzyć się także z potopem szwedzkim. Ze Szwedami uporano się szybciej, wojna
z Rosjanami – choć przerywana przez kolejne rozejmy – była natomiast jedną z
najdłuższych w całej historii naszego państwa. Choć Polacy odnosili w niej
nieraz błyskotliwe zwycięstwa, nie mogli pójść za ciosem: kraj był osłabiony po
wojnie polsko-szwedzkiej i powstaniu kozackim, a gwoździem do trumny okazał się
rokosz Lubomirskiego. Zawarty w 1667 roku rozejm andruszowski wiązał się z
poważnymi stratami terytorialnymi: utraciliśmy między innymi ziemię smoleńską,
czernihowską, siewierską i połowę Zadnieprza. Rosjanie zepchnęli nas do
defensywy: nie mieliśmy już sił atakować, mogliśmy tylko się bronić, a i to
niezbyt długo.
Sto lat po rozejmie andruszowskim Polska była już raczej przedmiotem niż
podmiotem europejskiej polityki. Jedną z ostatnich prób zmiany tego stanu
rzeczy była zawiązana w 1768 roku konfederacja barska. Konfederaci usiłowali
wymusić zniesienie narzuconych przez carycę Katarzynę II zmian ustrojowych,
które czyniły Polskę rosyjskim protektoratem. Ogłosili detronizację zbyt
uległego wobec carycy króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, a nawet posunęli
się do jego porwania. Powstanie, którego hasło brzmiało „Wiara i wolność” (konfederaci
sprzeciwiali się między innymi nadaniu prawosławnym tych samych praw
politycznych, co katolikom), objęło większość ziem polskich. Musiało jednak
upaść: po porwaniu króla Polska straciła wsparcie wojskowe udzielane jej
wcześniej przez Turcję, tymczasem caryca zyskała silnych sojuszników: Austrię i
Prusy.
Po upadku konfederacji barskiej w roku 1772 oba te państwa oraz Rosja wzięły
udział w I rozbiorze Polski. Potem nastąpił II rozbiór i stało się jasne, że
Rosja dąży do zupełnej likwidacji państwa polskiego. Ostatnią próbą jej
powstrzymania była insurekcja kościuszkowska z roku 1794, pod pewnymi względami
przeciwieństwo konfederacji barskiej, której uczestnicy odwoływali się do
wartości konserwatywnych. Kościuszko miał postępowe poglądy – pozbawiony
uprzedzeń społecznych, rasowych i religijnych, pociągnął za sobą Polaków ze wszystkich
środowisk: szlachtę, mieszczan, chłopów, Żydów. Wszystkim im jednak przyszło
wraz z wodzem przeżywać gorycz porażki: także i powstanie Kościuszki zostało
stłumione, a w roku 1795 doszło do trzeciego, ostatniego rozbioru Polski. Odtąd
przez ponad sto lat nie było już mowy o stosunkach polsko-rosyjskich:
niepodległa Polska zniknęła z mapy Europy.
Marta Słomińska