„Nie bardzo lubię, gdy klasyfikuje się mnie
jako dyrektora, bo to takie urzędnicze stanowisko” – kręcił nosem Zygmunt Hübner.
„Byłam aktorką Mirosławą Dubrawską, nie dyrektorową Hübnerową” – podkreślała jego
żona. Obojgiem kierowała zarówno skromność, jak i miłość do sztuki. On,
dyrektor teatrów w Warszawie, Krakowie i Wrocławiu, wolał być kojarzony jako
reżyser niż administrator; ona nie wykorzystywała statusu żony dyrektora, by
walczyć o główne role w jego spektaklach, wolała zawierzyć artystycznym wyborom
męża.
Poznali
się na studiach. Odtąd tworzyli zgrany duet zarówno w życiu prywatnym, jako szczęśliwi
małżonkowie i rodzice córki Joanny, jak i w sferze zawodowej. Razem przeżywali
sukcesy i porażki, takie jak klapa sztuki przygotowanej na otwarcie teatru
Ateneum, znacznie wydłużonej przez niekończące się wstępne przemówienia i zapasy
ze zbyt dużymi dekoracjami. „Scenki aktorskie były króciutkie, a przerwy między
nimi trwały w nieskończoność” – wspominała po latach Dubrawska. „Około 2 w nocy
zerknęłam na widownię. Była prawie pusta. Siedziała już tylko garstka widzów,
wśród nich mój mąż”. Na szczęście w przyszłości zapełnienie widowni i
utrzymanie uwagi widzów do samego końca nie miało stanowić dla małżonków
problemu. Bywało wręcz, że to aktorzy decydowali o zdjęciu sztuki z afisza, bo
choć widzowie walili na nią drzwiami i oknami, zespół miał już dość.
Tak było w przypadku „Lotu nad kukułczym gniazdem”, głośnego spektaklu, za który oboje małżonkowie zostali wyróżnieni na Kaliskich Spotkaniach Teatralnych. On otrzymał nagrodę za reżyserię, ona za rolę bezdusznej pielęgniarki w zakładzie psychiatrycznym, której rzuca wyzwanie niepokorny pacjent: wcielał się w niego Wojciech Pszoniak. Dubrawska zagrała kobietę zżeraną przez kompleksy, żądną władzy, okrutną, która porażkę poniesioną w życiu osobistym odreagowuje na ludziach powierzonych jej opiece. „Publiczność zionęła nienawiścią” – cieszyła się aktorka, która cedzone przez widownię życzenia śmierci lub kalectwa słusznie traktowała jako komplementy dla swojego scenicznego kunsztu. Dubrawska wczuwała się w rolę tak bardzo, że w końcu poprosiła, by ją od niej uwolniono, bo na sam widok Pszoniaka trzęsła się ze złości. Mąż spełnił to życzenie.
Częściej niż aktorzy sztuki oprotestowywała jednak cenzura, dopatrująca
się w nich aluzji do bieżącej polityki. Miała zresztą sporo racji, bo Hübner
wyraźnie podkreślał, że interesuje go wyłącznie „teatr nieobojętny”. „Jestem
zwolennikiem teatru, który się wtrąca” – pisał – „do polityki, do życia
społecznego i do najbardziej intymnych spraw ludzkich”. Chciał, żeby jego
sztuki dotykały widza osobiście, były mocno przeżywane, komentowane, stawały
się przedmiotem dyskusji. „Poszedł hyr po mieście” – mówił z zadowoleniem,
ilekroć któryś ze spektakli odbił się w Polsce głośnym echem. Takie podejście
miało jednak swoją cenę. „Szewcy” zeszli z afisza tuż po prapremierze:
ukazywanie rewolucji proletariackiej, która źle się kończy, nie było komunistycznym
władzom w smak. Nie spodobały się też „Kurdesz” i „Paternoster”: obie sztuki
musiały zniknąć z repertuaru.
Zbulwersowany Hübner, wówczas dyrektor krakowskiego Starego Teatru, w
geście sprzeciwu ustąpił ze stanowiska. Przeniósł się z żoną do Warszawy. Tam
odnosili kolejne sukcesy: Mirosława błyszczała między innymi jako Olga w
reżyserowanych przez Adama Hanuszkiewicza „Trzech siostrach” i królowa
Małgorzata w „Iwonie, księżniczce Burgunda”, gdzie za reżyserię odpowiadał jej
mąż. Oboje występowali też w filmach: Zygmunt Hübner specjalizował się w rolach
wojskowych, serca widowni podbił rolą majora Kucharskiego w „Westerplatte”. Z
cenzurą zmagać się musiał niestety aż do końca swoich dni: zmarł w styczniu
1989 roku. Żona przeżyła go o ponad dwadzieścia lat. W wywiadach przeprowadzanych
z nią już po śmierci Hübnera mówiła o nim zawsze z podziwem: wybitny człowiek,
wspaniały intelektualista. Dziś znów są razem: spoczęli we wspólnym grobie na
Powązkach.
Marta Słomińska
Warto wspomnieć, że w przedstawieniu “Lot nad kukułczym gniazdem” główną rolę męską częściej wykonywał Roman Wilhelmi, który był przeciwieństwem W. Pszoniaka.