Kto zwyciężył w toczonej przed dwustu laty walce klasycyzmu z romantyzmem? Przedstawiciele którego z tych stylów odcisnęli trwalsze piętno na kulturze europejskiej? Trudno wskazać jednoznacznego zwycięzcę, jako że bitwy toczyły się na różnych polach. Na polu architektury romantyzm przegrał z kretesem: do dziś trwają spory, czy w ogóle można mówić o architekturze typowo romantycznej. Panowała tu duża dowolność: neogotyckie zameczki, pseudotureckie domki, tajemnicze ogrody, stylowe ruiny… Styl klasycystyczny w architekturze natomiast jest łatwo rozpoznawalny i do dziś stanowi często inspirację dla artystów, zwłaszcza tych pracujących nad budynkami użyteczności publicznej. Symetryczność takich budowli i ich oszczędna dekoracja kojarzą się z porządkiem i umiarkowaniem, a stylowe portyki i kolumnady dodają majestatu. W Polsce do czołowych architektów klasycystycznych należeli Dominik Merlini i Jan Chrystian Kamsetzer, którzy pracowali m.in. nad przebudową Zamku Królewskiego i pałacu Łazienkowskiego.
Także rzeźby klasycystyczne są znacznie bardziej rozpoznawalne niż romantyczne. Idealizacja modela i chętnie wykorzystywane przez artystów nawiązania do starożytnej Grecji czy Rzymu trafiały w gust możnych tego świata, którzy chętnie zamawiali posągi ukazujące ich jako nowe wcielenia antycznych herosów czy olimpijskich bogów. Trend nie ominął Polski: Henryk Lubomirski pozował Canovie jako Amor, Józefa Poniatowskiego Bertel Thorvaldsen wyrzeźbił na podobieństwo Marka Aureliusza (ten pomnik można obecnie podziwiać w Warszawie, gdzie stoi przed Pałacem Prezydenckim). Thorvaldsen przeżył Canovę o ponad 20 lat i z czasem zmienił styl, znajdziemy zatem w jego twórczości także przykłady rzeźby romantycznej. Żadne z tych dzieł nie zyskało jednak takiej sławy jak klasycystyczny „Ganimedes i orzeł”.
O ile jednak klasycyzm podbił serca potomnych architekturą i rzeźbą, o tyle romantyzm zachwycił literaturą i malarstwem. Trudno o Francuza, który przedłoży Woltera nad Victora Hugo, Anglika, który wyżej ceni Pope’a niż Byrona, Polaka, do którego Krasicki przemawia bardziej niż Mickiewicz… Zwycięstwo malarstwa romantycznego nad klasycznym także nie ulega wątpliwości. Klasycy utrudniali sobie sprawę trzymaniem się reguł – tych samych tematów, technik i manier – podczas gdy romantycy stawiali na nowatorstwo, dzięki któremu mogli wstrząsnąć widzem.
Malarze klasycystyczni byli zatem do siebie podobni, podczas gdy malarze romantyczni należeli do szczególnie charakterystycznych. Caspar David Friedrich fascynował swoimi tajemniczymi pejzażami, przesiąkniętymi melancholią lub niepokojem („Opactwo w dębowym lesie”, „Morze lodu”). Malarstwo Eugène’a Delacroix przyciągało wzrok soczystym kolorem i dynamicznymi pociągnięciami pędzla, sugerującymi żywiołowy ruch: plątanina wijących się w agonii ciał ze „Śmierci Sardanapala”, choć przedstawia scenę opartą na źródle historycznym, w niczym nie przypomina obrazów rozmiłowanych w historii zwolenników klasycyzmu. Podczas gdy malarze klasyczni chętnie przedstawiali człowieka jako koronę stworzenia, istotę piękną, potężną i nieustraszoną, romantycy odkrywali ciemniejszą stronę ludzkiej natury: słabości, lęki, zgubne namiętności, tendencje destrukcyjne, skłonność do okrucieństwa.
Szczególnie daleko posuwał się na tym polu Hiszpan Francisco Goya. Malował pensjonariuszy domu dla obłąkanych („Dziedziniec szaleńców”), kanibali („Saturn pożerający własne dzieci”), ofiary zbrodni wojennych (cykl rycin „Okropności wojny”), czcicieli diabła („Sabat czarownic”). Jego twórczość stanowi znakomitą ilustrację znanego powiedzenia Goethego: „Klasyczne jest to, co zdrowe, romantyczne to, co chore”. A jeśli już chorować – to najlepiej na sztukę.
Marta Słomińska