„Ciężka brednia i tani wygłup” – tak pisarz Jerzy Andrzejewski podsumował serial „40-latek”. Nie był w swojej krytyce odosobniony, ale widownia na krytykę nie zważała: przygody inżyniera Karwowskiego tak się jej podobały, że zamiast planowanych siedmiu odcinków trzeba było wyemitować dwadzieścia jeden. Emituje się je zresztą nadal, bo choć od premiery pierwszego odcinka upłynęło już niemal pół wieku, serial wciąż przyciąga przed ekrany zarówno starych, jak i nowych fanów. Próbę wyjaśnienia tego kulturowego fenomenu podjął w książce „40-latek. Kulisy kultowego serialu” Rafał Dajbor. Gdzie zatem szukać wytłumaczenia szalonej popularności perypetii Karwowskiego?
Po pierwsze: tematyka serialu jest ponadczasowa. Choć obecnie łatwiej przychodzi nam walka ze skutkami upływającego czasu i coraz rzadziej słyszymy „w twoim wieku nie wypada!”, strach przed starzeniem się wcale nie zniknął. Współczesnego czterdziestolatka podobnie jak Karwowskiego nęka obawa, że już za chwilę będzie raczej stary niż młody: metrykalnie, biologicznie, mentalnie, zawodowo, towarzysko… Nietrudno mu się zatem z bohaterem utożsamić. Wysuwa się niekiedy argument, że obecni czterdziestolatkowie nie przypominają Karwowskiego z wyglądu, ale prawda jest taka, że ówcześni również nie przypominali. Już w momencie premiery serialu pytano, czemu jego bohater ma raczej aparycję 60-latka niż 40-latka – a chodziło po prostu o narysowanie postaci grubą kreską, wyolbrzymienie jej „dramatycznej” sytuacji.
Po drugie: aktorstwo! Wykonawcy głównych ról spisali się bezbłędnie, na swoje nieszczęście zresztą. Anna Seniuk musiała przez dwa lata odrzucać propozycje ról sprowadzających się do kopiowania postaci Madzi, nim w końcu przestała być w ten sposób postrzegana. W Andrzeju Kopiczyńskim też nie chciano już widzieć nikogo innego niż Stefan Karwowski. Jak na ironię, aktor liczył, że ta rola umożliwi mu wyjście z aktorskiej szuflady, a nie zatrzaśnie go w niej na dobre. Chciał przestać być kojarzony z rolą w filmie „Kopernik”, której szczerze nie cierpiał (ze szczególnym uwzględnieniem gestu składania rąk, który upodobali sobie reżyserujący film Ewa i Czesław Petelscy). Na dalszym planie błyszczeli Roman Kłosowski w roli Maliniaka i Irena Kwiatkowska jako „kobieta pracująca”. Co ciekawe, postać tę odbierano bardzo pozytywnie, jako wzór zaradności i elastyczności, choć ciągłe zmiany pracy ani nie świadczyły dobrze o rzetelności bohaterki, ani nie pozostawały chyba bez wpływu na jej zdrowie (Kobieta Pracująca deklarowała, że liczy sobie 32 lata, ale Kwiatkowska wyglądała na tyle, ile miała – czyli dokładnie 30 więcej).
Po trzecie: walory dokumentalne. Reżyserujący „40-latka” Jerzy Gruza przepadał za techniką, a zwłaszcza placami budowy, dlatego Stefan jest inżynierem. W serialu możemy zobaczyć, jak buduje Trasę Łazienkowską (w odcinku 8 znajdziemy autentyczny zapis jej otwarcia!). Madzia pracuje jako hydrolożka: sceny laboratoryjne z jej udziałem kręcono w Filtrach Warszawskich. Postać doktora Stelmacha pozwala rzucić okiem na placówki ochrony zdrowia, a w odcinku 9 odwiedzamy giełdę samochodową. Miłośnik motoryzacji westchnie wzruszony: te auta, w latach 70. ostatni krzyk mody, mają dziś żółte tablice rejestracyjne…
Po czwarte i chyba najważniejsze: serial jest po prostu dobrze napisany, wciągający i zabawny. Nie zawodzi ani humor słowny („Marek, nie patrz, bo zepsujesz!”, „Pamięć ojca szanuj, ale przykładu nie bierz”), ani sytuacyjny, ani komizm postaci. Znajdziemy też w „40-latku” sporo pozytywnej energii. Reżyserowi zarzucano, że nakręcił apoteozę epoki Gierka, Gruza jednak uważał, że nie ma się czego wstydzić: jego serial opowiada o ludziach, którzy jeszcze nie wiedzą, że wielkie zmiany wprowadzane są na koszt przyszłych pokoleń, i szczerze się nimi cieszą, pełni wiary, że chcieć to móc. Przecież świat „w krąg roztacza uroki swe i prosi, żeby brać”…
Marta Słomińska