Niewysoki wzrost Adolfa Dymszy i jego typ urody wykluczały lansowanie tego aktora jako klasycznego amanta. Może to i lepiej, bo szkoda byłoby marnować taki talent komediowy. Polscy krytycy często mieszali z błotem filmy „Dodka”, których fabuła bywała tyleż szczątkowa, co bezsensowna, lubili jednak podkreślać, że dzięki grze Dymszy nawet kino klasy C zyskuje na wartości. Do tego aktor miał świetny głos, śpiewane przez niego piosenki szybko stawały się przebojami. Nie gorzej radził sobie z tańcem: zanim zdobył sławę, dorabiał nawet jako jego nauczyciel. Wygrał też kiedyś maraton tańca. Znakomita kondycja pozwalała Dymszy z sukcesem uprawiać liczne sporty: był piłkarzem rezerw Polonii Warszawa, jeździł na nartach, bardzo dobrze boksował. „Młody, silny, muzykalny, ma potężny głos i wspaniałe mięśnie” – zachwycał się gwiazdorem Antoni Słonimski.
Krótko mówiąc: Dymsza miał wszystko, czego potrzebował do zrobienia kariery w międzywojennej Polsce. Najpierw wybił się jako aktor kabaretowy. Szybko okazało się, że umie rozbawić publiczność do łez jednym ruchem brwi. Występował z Ordonówną, Zimińską, a Tuwim pisał piosenki i monologi specjalnie dla niego. Po paru latach zarobki Dymszy zaczęły być porównywalne z dochodami ministrów. Na pewno ich potrzebował, bo jeszcze przed wybuchem wojny zdążył zostać ojcem sześciorga dzieci. Żona aktora Zofia Olechnowicz, utalentowana baletnica z zespołu Tacjanny Wysockiej, poświęciła karierę dla rodziny. Nic dziwnego, że bardzo źle znosiła wiadomości o romansach Dymszy: pewnego razu pobiła męża i jego kochankę parasolką. Nie pomogło na długo.
Romanse i ataki z użyciem parasolki nie były jednak w stanie uczynić z małżeństwa Dymszów stadła nieszczęśliwego. Przeciwnie, znajomi zawsze podkreślali, że aktor i jego żona stanowili zgraną parę. Dla Dymszy była to miłość od pierwszego wejrzenia, Zofia zaś poślubiła swojego wybranka mimo sprzeciwu ze strony rodziców (gdy się poznali, miała tylko siedemnaście lat). Oboje czerpali wiele radości z życia rodzinnego: Dymsza niejednokrotnie przedkładał „nadprogramowe” godziny spędzone w towarzystwie żony i córek nad okazję do zarobienia dodatkowych pieniędzy jako aktor. Wspólne chwile były dla niego tym ważniejsze, że pierwsze lata rodzicielstwa Dymszów naznaczyła tragedia: trójka dzieci zmarła. Aktor kilkakrotnie oddawał krew w nadziei, że ocali tym życie chorych bliźniąt, na próżno jednak: grypa była wówczas znacznie niebezpieczniejsza niż dziś.
Być może troska o zabezpieczenie finansowe rodziny (w chwili wybuchu wojny małżonkowie mieli trzy córki, potem Zofia urodziła czwartą) była jedną z przyczyn, dla których po 1939 roku Dymsza zdecydował się grać w niemieckich teatrzykach rewiowych. Sam tłumaczył, że był zbyt znany, by Niemcy zostawili go w spokoju. Na występy w propagandowych filmach nie przystał. „Skuteczne przełamywanie niechęci Polaków do widowisk organizowanych przez propagandę niemiecką” i „utrzymywanie zażyłych stosunków” z okupantem były jednak faktami. Po wojnie Dymszę ukarano zakazem występowania w teatrach. Aktor dowodził, że był informatorem polskiego podziemia, przekazywał konspiratorom broń, wyciągał ludzi z więzień. Na jego korzyść świadczyła między innymi uratowana z Pawiaka Mira Zimińska. Karę złagodzono, ale utrzymano.
Najbardziej bolał pięcioletni zakaz występowania w stolicy – Dymsza był przecież ulubieńcem warszawian! Na jakiś czas przeniósł się do Łodzi. Jeśli obawiał się powrotu, to niesłusznie – zamiast obrzucać go jajami (jak niegdyś mieszkańcy Sosnowca, gdy miał czelność w „Karierze Alfa Omegi” obśmiewać Kiepurę), warszawianie byli gotowi nosić Dymszę na rękach. Znów występował w filmach. Symboliczną próbą nadrobienia straconego czasu było może zagranie w „Sprawie do załatwienia” ośmiu postaci naraz. Prawdziwy środowiskowy bojkot dotknął dopiero córkę aktora: nie darowano jej, że Dymsza zmarł w domu opieki.
Marta Słomińska