Pojedyncze fakty z życia Hanki Ordonówny można by wykorzystać do stworzenia opowieści o kobiecie niezwykle słabej i kruchej, delikatnej jak porcelana. Najpierw była przecież niedoszłą samobójczynią, doprowadzoną do desperacji zawodem miłosnym, a potem „trędowatą” dla rodziny męża hrabiną Tyszkiewiczową. Do tego gruźliczką, wciąż wymagającą zagranicznych kuracji. A jednak ten, kto na podstawie takich szczegółów wyobraziłby sobie Ordonkę jako omdlewającą mimozę, zrobiłby wielki błąd. Ukochana piosenkarka warszawian potrafiła wykazać się zarówno wielką siłą woli, jak i odwagą cywilną. Była dzielna we własnym nieszczęściu i mężnie walczyła o zakończenie cudzego. Dzięki jej determinacji udało się ocalić życie setek pozbawionych opieki polskich dzieci. Krótko mówiąc – pozory mylą.
O roli pozorów Ordonówna wiedziała zresztą sporo. Kiedy jako dziecko zaczęła ćwiczyć balet, rzekoma chęć kształcenia córki kryła w rzeczywistości troskę rodziców o jej zdrowie: szkoła zapewniała po prostu ciepłe posiłki. O tym motywie postronni nie musieli jednak wiedzieć. Nie musieli też dowiadywać się o wielkiej miłości do niestałego w uczuciach aktora, której pamiątkę stanowiła szpecąca skroń Ordonki blizna po kuli. Otrzeźwiawszy po nieudanej próbie odebrania sobie życia, Hanka nabrała upodobania do maskujących bliznę kapeluszy z wielkimi rondami. Nietypowy sposób ich noszenia przypisywano wyczuciu mody. Nawet z niedostatków swojego niezbyt potężnego głosu Ordonówna uczyniła specyficzny atut: nadrabiała dykcją, interpretacją, gestykulacją, a niezbyt głośny śpiew przechodzący chwilami w liryczny szept nadawał piosenkom oryginalny, intymny charakter.
Ordonka nie marnowała żadnej okazji do zdobycia dodatkowych umiejętności czy cennych doświadczeń. Związana ze słynnym łowcą talentów Fryderykiem Jarosym, ufała intuicji partnera i uważnie słuchała jego rad. Przystała na zmianę stylu, cierpliwie ćwiczyła dykcję, by mimo umiarkowanie silnego głosu być słyszaną nawet przez widzów siedzących w ostatnich rzędach. Nie myślała długo, gdy proponowano jej role dramatyczne w teatrze albo przygodę z filmem – rzucała się na głęboką wodę i odnosiła kolejny sukces. Krakowską publiczność zachwycało to, jak Ordonka gra Szekspira (była między innymi Kasią w “Poskromieniu złośnicy”), miłośnicy kina podziwiali ją jako tytułowego „Szpiega w masce”.
Z tego filmu pochodziła piosenka „Miłość ci wszystko wybaczy”, zajmująca w repertuarze Ordonówny miejsce szczególne. Julian Tuwim pisał podobno „Miłość…” z myślą o żonie, ale piosenka pasowała do wykonawczyni jak ulał. Nawet w bardzo krępujących sytuacjach osobistych Ordonównę ratowały wrodzona klasa i umiejętność harmonijnego współżycia z bliskimi ludźmi. Gdy Jarosy porzucił ją dla Stefci Górskiej, mimo poczucia krzywdy zdołała ocalić głęboką przyjaźń – współpraca z dawnym ukochanym trwała nadal i przynosiła cenne owoce. Kiedy hrabia Tyszkiewicz otrzymał od romansującego z jego żoną Juliusza Osterwy kompromitujące listy, Ordonówna umiała błyskawicznie załagodzić sprawę.
W pewnych kwestiach jednak ani Tyszkiewicz, ani jego żona kompromisów nie uznawali. Po wybuchu wojny hrabia stał się solą w oku NKWD. Wylądował w więzieniu na Łubiance. Ordonka, jawnie wyrażająca swoją pogardę dla obu szkół propagandy kulturalnej – niemieckiej i radzieckiej – trafiła najpierw na Pawiak, potem do łagru. Uratowana stamtąd, nie bała się znów narazić władzom sowieckim: tworzyła azyle dla osieroconych polskich dzieci. Wywiozła ich z ZSRR setki. Gdy po trudach i niebezpieczeństwach długiej tułaczki oddawała je pod opiekę Czerwonego Krzyża, była już bardzo chora. Dawano jej kilka miesięcy życia, ale pozory znów myliły. Sił Ordonce starczyło jeszcze na cztery lata i nagranie ostatniej płyty. Śpiewała na niej: „Idziemy, by przemóc zły los, pełni wiary w zwycięstwo człowieka”. Słuchacze musieli uwierzyć razem z nią.
Marta Słomińska