Niewielu polskich królów cieszy się tak złą sławą jak Zygmunt III Waza. „ Niema mara”, „kukła, nie król”, władca „najstraszliwszy i najgorszy”, który „usiłował przehandlować Rzeczpospolitą w zamian za zamorską koronę”, a do tego cierpiał na „ideologiczne tępogłowie” – oto portret Wazy malowany przez jego współczesnych oraz potomnych, od Zamoyskiego po Mikołejkę. Obrońcy króla nie są liczni, a ich argumenty rozbijają się o podtrzymywaną przez całe wieki czarną legendę. Jak na ironię żaden polski król nie doczekał się tak imponującego pomnika, jaki wystawiono Zygmuntowi III. Z napisu na brązowej tablicy, przymocowanej do kolumny Zygmunta, dowiedzieć się można, że „blask jego był jaśniejszy od złota, a mocniejszy od spiżu”. Cokolwiek myślą o tym dzisiejsi warszawiacy, jedno Zygmuntowi III Wazie zawdzięczają na pewno: rozkwit swojego miasta, z którego właśnie on uczynił faktyczną stolicę Polski.
Oficjalnie stolicą pozostał Kraków, miejsce kolejnych koronacji i siedziba instytucji takich jak Skarbiec Koronny. Jednak to w Warszawie, której od 1611 roku przysługiwał tytuł Miasta Rezydencjonalnego Jego Królewskiej Mości, ulokowano dwór i parlament. Bezpośrednią przyczyną przeprowadzki był pożar Zamku Królewskiego na Wawelu, pośrednią – obowiązki Zygmunta III jako króla Szwecji, położonej nieco bliżej Warszawy niż Krakowa. „Miasto Rezydencjonalne” skorzystało na decyzji króla: jego granice poszerzono w krótkim czasie aż sześciokrotnie, rozwinęło się rzemiosło, powstał zamkowy wodociąg – przedłużenie skromnej nitki miejskiej. Niestety tymczasem zawaleniu uległ pierwszy stały most w Warszawie. Drewniana konstrukcja, tak wąska, że nie mogły się na niej minąć dwie karety, ustąpiła pod naporem kry.
Mostu król nie odbudował, otoczył za to miasto wałem zygmuntowskim. Ziemne umocnienia miały chronić Warszawę przed Turkami, wraz z upływem lat jednak poczucie bezpieczeństwa musiało wzrosnąć, wały bowiem zostały wchłonięte przez miejską zabudowę. Z czasem kamienicami zabudowano także mury obronne. Dopiero po II wojnie światowej, gdy owe kamienice nie wytrzymały niemieckich bombardowań, zza zburzonych fasad budynków ku zdumieniu mieszkańców wyłoniły się stare mury. (Znajomy Andrzeja Kochanowskiego, który powrócił do Warszawy po wojnie i nie rozpoznał w nich dawnej podbudowy kamienic, długo zastanawiał się, „jak to możliwe, że Niemcy zbudowali nam mury obronne”).
Warszawa Zygmunta III stawała się zatem coraz większa, solidniej umocniona, dokładniej nawadniana, cegielnie – a w ślad za nimi pałace – wyrastały jak grzyby po deszczu, władcę jednak krytykowano nadal. Okazję do szyderstw stanowiło każde kolejne hobby króla, począwszy od gry w palanta, a skończywszy na zamiłowaniu do kowalstwa. Zygmunt III chętnie rzeźbił w złocie, budował zegary. Swoje dzieła wręczał często jako prezenty: warszawska świątynia ojców reformatów otrzymała srebrną puszkę na komunikanty, a dostojnicy byli uszczęśliwiani wizerunkami króla wyrytymi w szlachetnych kamieniach. Zygmunt III interesował się też alchemią. Złośliwi twierdzą, że właśnie jego eksperymenty były przyczyną pożaru na Wawelu. Mniej groźne było upodobanie króla do puszczania latawców, ale i to wypominano mu jako dziwactwo.
Los chciał, że w 1620 roku król omal nie zginął z ręki człowieka, którego również uznano za niespełna rozumu. Próba zamordowania króla nie była pierwszą zbrodnią Michała Piekarskiego – młody szlachcic zabił wcześniej na Wawelu kucharza, a kilka osób ranił. Wiązano te fakty z chorobą psychiczną Piekarskiego, który po doznanym urazie głowy miał się stać nieobliczalny. Kuratelę nad nim powierzono aż pięciu opiekunom.
Piekarski wdzięczny za opiekę nie był, przeciwnie: uważał, że król niesprawiedliwie pozbawił go praw do majątku. Do zamachu przygotowywał się kilka lat. To jednak nie wystarczyło: król przeżył uderzenie czekanem, a Piekarskiego stracono na rynku Starego Miasta. Tam okazało się, że niechęć rodaków przeklinających Zygmunta III za jego politykę wewnętrzną i przegraną bitwę pod Cecorą ma swoje granice. Próba królobójstwa wywołała szok, a bestialska egzekucja zamachowca spotkała się z powszechną aprobatą. Dziś warto byłoby jednak dojrzeć w Zygmuncie III inne zalety prócz królewskiego majestatu. Choćby z perspektywy Warszawy, którą uczynił „mocniejszą od spiżu”.
Marta Słomińska