„Najbardziej niezbadanym rejonem sztuki są ludzkie sny” – powiadał Johann Heinrich Füssli. Naprawił to niedopatrzenie: jego obrazy zaludniały niepokojące postaci rodem z koszmarów, pokraczne zjawy, złośliwe wiedźmy i tajemnicze wróżki. Natchnienie artysta często czerpał z literatury (ilustrował między innymi dzieła Szekspira i „Raj utracony” Miltona), prawie nigdy natomiast z natury. „Przeklęta przyroda! Ona mnie mierzi” – deklarował. Wolał, by inspirowały go własna wyobraźnia oraz sztuka, zwłaszcza starożytna i renesansowa. Podziwiał Michała Anioła, chętnie malował postaci nawiązujące do sylwetek gigantów z Kaplicy Sykstyńskiej. Na jednym z rysunków przedstawił artystę rozpaczającego na tle pozostałości antycznych posągów: wydaje się bardzo mały i bezradny, gdy kładzie dłoń na olbrzymiej marmurowej stopie. Czyżby myślał właśnie o tym, jak trudno będzie mu dorównać dawnym mistrzom? Füssli nie bał się chyba takich porównań: na obrazie „Tytania i Spodek” znana z Szekspirowskiego „Snu nocy letniej” królowa wróżek stoi w pozie odsyłającej widza do „Ledy z łabędziem” Leonarda da Vinci. Zeusa w postaci łabędzia zastępuje tu Spodek, mężczyzna, który wskutek czarów zamienił własną głowę na oślą i w tej właśnie postaci obudził miłość Tytanii. Prezentuje się zresztą nieźle w porównaniu z upiornym orszakiem królowej: jedna wróżka zamiast oczu ma dwie czarne dziury, druga trzyma na ręku zakrwawione niemowlę, trzeciej włosy zastępują skrzydła ćmy, czwarta trzyma na smyczy maleńkiego, garbatego starca. Do tego zakapturzona postać ściskająca nienawistnie wyszczerzonego gnoma… Trudno się domyślić, że sztuka, którą Füssli w ten sposób zilustrował, to komedia, łatwo za to zrozumieć upodobanie, jakie w malarstwie Johanna Heinricha znalazł William Blake.
Takie malarstwo zapowiadało już epokę romantyzmu z jej zamiłowaniem do tajemniczości i grozy. Füssli dzielił z romantykami także zainteresowanie mitologią ludów Północy: jego praca dyplomowa, pieczętująca przyjęcie artysty w poczet członków londyńskiej Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych, przedstawiała nordyckiego boga Thora walczącego z wężem Midgardu. Miał to być stwór dość olbrzymi, by opleść cały świat. Widz podziwiający obraz skłonny jest się z tym zgodzić: cielsko węża, kipiel oceanu i mroczne niebo zdają się stapiać w jedną wielką, czarną plamę, opasującą ze wszystkich stron łódkę, na której przyklęknął wznoszący sztylet Thor. Muskularne, niemal białe ciało boga wygląda niczym wykute z marmuru. Jaśnieje w ciemności, przyciąga wzrok: tak silne kontrastowanie światła i cienia było dla malarza typowe.
Odnajdziemy je także na najsłynniejszym z obrazów Füssliego, zatytułowanym „Nocna mara”. Młoda kobieta w białej koszuli leży z zamkniętymi oczyma na miękkim łożu, ale sen ma niespokojny. Wokół jasnej postaci panuje ciemność, z której wyłaniają się potworne kształty. Na piersi śniącej przysiadł szpetny, krępy stwór, kierujący przenikliwe spojrzenie na oglądającego obraz. Zza zasłony kryjącej alkowę kobiety wychyla się łeb demonicznego konia, który wytrzeszcza oczy i odsłania zęby. Ciało kobiety pręży się pod wpływem silnych emocji, na bladej twarzy wykwita pąsowy rumieniec. Czy wizyta nocnej zmory sprawia ból, przeraża i dręczy? A może wbrew woli ofiary drażni jej zmysły? W germańskich wierzeniach występowała postać demona, który przybywał konno do śpiących samotnie kobiet, by rozbudzać w nich żądzę i namawiać do poddania się jego woli.
Dwuznaczne przesłanie w połączeniu z nastrojem grozy zapewniło „Nocnej marze” olbrzymie powodzenie. Nawiązywał do niej w jednej z noweli Edgar Allan Poe, reprodukcję obrazu miał w swoim gabinecie Zygmunt Freud, przyrodnik i poeta Erasmus Darwin (dziadek Karola) poświęcił temu niepokojącemu dziełu jeden ze swoich wierszy. „Najbardziej niezbadany rejon sztuki” miał być odtąd badany coraz chętniej i śmielej. Kto wie, czy bez Füssliego moglibyśmy się dziś cieszyć twórczością surrealistów?
Marta Słomińska