Wydana w XVIII wieku pierwsza polska encyklopedia powszechna nie cieszy się dziś szczególnym poważaniem. Julian Krzyżanowski nazwał „Nowe Ateny” „typowym okazem grafomanii naukowej”, Józef Kallenbach określił je jako „kuriozum encyklopedycznej niewiedzy”. Jego twórca, ksiądz Benedykt Chmielowski, do dziś znany jest głównie jako autor arcykrótkiej definicji hasła „koń”: „jaki jest, każdy widzi”. Czy jednak faktycznie „Nowe Ateny” nadają się tylko do wyśmiewania? Z co najmniej czterech powodów nie.
Po pierwsze: ich autor nie był ograniczonym prostakiem. Odebrał staranną edukację i sam był ceniony jako nauczyciel: zatrudniono go w tym charakterze na dworze magnata Jabłonowskiego. Jego biblioteka liczyła dziesiątki ksiąg: w dobie baroku była to prawdziwa rzadkość. Stworzenie kilkutomowej encyklopedii musiało go kosztować wiele trudu: znajdziemy tam między innymi rozdziały o zwierzętach, kamieniach szlachetnych, języku polskim i astrologii. Owszem, nie brakuje w „Nowych Atenach” informacji nieprawdziwych, autor czerpał je jednak z ksiąg traktowanych wówczas jako najrzetelniejsze opracowania naukowe. Pomyłki naukowców lub przypadki szarlatanerii w tym środowisku zdarzają się również dziś: nie należy wątpić, że niektóre z obecnie publikowanych artykułów po stu latach ubawią czytelników podobnie jak wywody księdza Benedykta o smokach i bazyliszkach.
Po drugie: opisujący przyrodnicze osobliwości nie musi wiedzieć o nich wszystkiego, by czegoś czytelnika nauczyć. Weźmy taki fragment: „wielkością do cielęcia, albo psa podobna ryba; skórę ma na sobie twardą, sierścią obrosłą, […] głowę małą, krótką. Wyrzuca się na brzeg morski”. Choć dziś nie nazwiemy foki rybą, poznamy ją z tego opisu. A zwierz nazwany „chiurga”? Żyje „w Murzyńskiej ziemi, przodem do liszki […] podobny, z długim ogonem; na nogach do ludzkich podobnych chodzi. Między zadniemi nogami nosi jak torbę wewnątrz kosmatą, w której po siedmioro […] zawiązuje się dzieci. Jak czas przychodzi rodzenia, owa się otwiera torba z tyłu”. Czy mimo nieścisłości co do miejsca występowania chiurgi czy liczby młodych w miocie nie zgadujemy od razu, którego zwierzęcia dotyczy opis? Polak doby baroku naprawdę mógł z „Nowych Aten” czerpać cenną wiedzę o świecie.
Po trzecie: Chmielowski już w tytule swego dzieła wyjaśnił, że książka ma dostarczać nie tylko wiedzy, lecz także zabawy. Jest między innymi „melankolikom dla rozrywki erygowana”. To dlatego niektóre hasła, w tym „koń” czy „jak pokonać smoka?” znajdują rozwinięcie raczej krotochwilne niż naukowe. „Koń jaki jest, każdy widzi” to wdzięczny bon mot, „Smoka pokonać trudno, ale starać się trzeba” – również. Podobne hasła są jednak wyjątkami, a kto z czytelników Chmielowskiego chciał poszerzyć swoją wiedzę na temat koni, ten miał taką szansę. Autor „Nowych Aten” w różnych rozdziałach encyklopedii opisał między innymi wiele ras tych zwierząt i metody ich hodowli. Na temat koni fryzyjskich czy arabskich był gotów napisać więcej; te, które stały w co drugiej polskiej stajni, czytelnik mógł obejrzeć sam. Chmielowskiego nie interesowały bowiem rzeczy powszednie, lecz niezwykłe.
Po czwarte: autor „Nowych Aten”, choć zgodnie z modą epoki przetykał polski tekst licznymi makaronizmami, kochał rodzimy język. Pisał nim pięknie, z doskonałym wyczuciem stylu, miał ewidentne zacięcie literackie, a nie tylko naukowe. Prozę chętnie przetykał w encyklopedii dowcipnymi wierszykami, jak na przykład ten skierowany do „zoila”, czyli złośliwego krytyka. „Nie jestem Baroniusz, Usuard, Ado, Skarga, / Kto chce więcej napisać, niech swe zdrowie targa” – poradził Chmielowski malkontentom. Miał świadomość swoich niedostatków, ale wiedział dość, by wiele osób mogło na tym skorzystać. Najwyższa pora oddemonizować „Nowe Ateny”: czytelnik Chmielowskiego już przed ich lekturą był przekonany o istnieniu upiorów i bazyliszków, ale niekoniecznie wiedział, gdzie leży Asyż, co to takiego manat albo jak wygląda ametyst. Zmieniało się to dopiero dzięki „kuriozum encyklopedycznej niewiedzy”.
Marta Słomińska