Nie ma to jak gra we własnym teatrze – to przekonanie łączyło dwie przedwojenne polskie gwiazdy, śpiewaczkę operetkową Kazimierę Niewiarowską i aktorkę Marię Malicką. Co ciekawe, gdy otwierały własne teatry, obie artystki miały trzydzieści pięć lat. Obie też firmowały nowe przedsięwzięcia własnymi nazwiskami: zapraszały do Teatru Malickiej i Teatru Niewiarowskiej. W tym drugim pierwszą zaprezentowaną publiczności operetką była „Księżniczka dolarów” – najpewniej liczono, że tytuł okaże się proroczy.
Były to zresztą uzasadnione nadzieje, bo talent Niewiarowskiej rozwijał się szybko i spektakularnie. Zrobiło się o niej głośno już w rok po debiucie artystki. Prócz zdolności wokalnych oraz aktorskich miała wiele determinacji, głowę pełną pomysłów, wreszcie niewątpliwy seksapil. Użyła wszystkich tych atutów, by przywrócić do łask wychodzącą z mody operetkę, którą Julian Tuwim w roku 1924 roku opisywał jako „starą idiotkę”, „grubą, nudną Niemczurę”, „stęchły tort”. W wykonaniu Niewiarowskiej był to jednak apetyczny tort z niespodzianką. Raz widownię ekscytował żywy wąż owinięty wokół szyi artystki, innego wieczoru – dźwigana przez statystów olbrzymia taca, na której primadonna tańczyła tango. W poszukiwaniu zaskakujących rozwiązań scenicznych Niewiarowska jeździła do Paryża i Berlina, by uczyć się od tamtejszych mistrzów operetki. Nie cofnęła się też przed występem toples.
Spektakle Niewiarowskiej dodawały operetce blasku również ze względu na efektowne figury taneczne, wcześniej często niezbyt ambitne i pozostające w cieniu popisów śpiewaczych. Dochodziła do tego umiejętność nawiązywania kontaktu z publicznością: pewnego razu Niewiarowska ogłosiła konkurs na najgłośniejszy śmiech. Taką gwiazdę chciano oglądać wszędzie, nawet za granicą, w Pradze i Wilnie. Niestety podróż do tego ostatniego skończyła się dla Niewiarowskiej tragicznie. 1 lipca 1927 roku nagłówek polskiej gazety krzyczał: „Straszna śmierć K. Niewiarowskiej. Znakomita primadonna warszawska straciła życie wskutek wybuchu maszynki spirytusowej w wagonie”. Próbująca wyczyścić spirytusem suknię artystka poparzyła dziewięćdziesiąt procent powierzchni ciała. Od momentu otwarcia teatru Niewiarowskiej nie minęły nawet dwa lata.
„Księżniczka dolarów” zginęła u szczytu sławy, Maria Malicka zaś dożyła dziewięćdziesiątki, ale jej gwiazda świeciła już wtedy bardzo bladym blaskiem. Przed wojną aktorka radziła sobie znakomicie: grała w filmowych adaptacjach „Wiatru od morza”, „Janka Muzykanta”, widzowie podziwiali ją też jako „Uwiedzioną” i „Dzikuskę”, nieznośną panienkę z dobrego domu podbijającą serce przystojnego studenta. Studenta grał Zbigniew Sawan, a życie naśladowało sztukę: para stanęła wkrótce na ślubnym kobiercu. Wcześniej Malicka odrzuciła zaloty malarza, któremu pozowała (jeszcze po wojnie pisał do niej rozdzierające listy miłosne) i bogatego właściciela fabryki mydła. Wybrała człowieka, który nie tylko wywołał u niej żywsze bicie serca, lecz także rozumiał, czym jest miłość do teatru. W tym założonym przez żonę Sawan zajął się reżyserią.
Niestety szczęście nie trwało długo. Wybuchła wojna, teatr zakończył działalność, a Sawan stracił głowę dla aktorki Lidii Wysockiej. Porzucona Malicka nadal nie widziała świata poza ukochanym: gdy został aresztowany przez Niemców, zdołała go wydobyć nawet z Auschwitz. Ta historia nie wzruszyła jednak komisji weryfikacyjnej ZASP, która po wojnie zakazała Malickiej występów w Warszawie. Gra na deskach teatrów koncesjonowanych przez okupanta, przyjmowanie Niemców w domu – to było stanowczo zbyt wiele, a tłumaczenia Malickiej, odwołującej się do konieczności ratowania Sawana, nie wystarczały. Aktorka grała odtąd w Szczecinie, Łodzi, Krakowie, ale nie odzyskała dawnej popularności. Trwałą pamiątką po niej pozostały jednak filmy. Śpiewu Kazimiery Niewiarowskiej nie można dziś usłyszeć na żadnym nagraniu.
Marta Słomińska