Dotychczasowa historia jednego z najsłynniejszych warszawskich pałaców zaczęła się od zasypywania i na zasypywaniu skończyła. W 1661 roku Jan Andrzej Morsztyn uzyskał od króla Jana Kazimierza zgodę na zasypanie części fosy, dzięki czemu mógł wybudować piękny pałac. Został on po pewnym czasie sprzedany Augustowi Mocnemu, który uczynił z pałacu – zwanego odtąd Saskim – imponującą królewską rezydencję. Jej losy były burzliwe: po rozbiorach Polski należała kolejno do rządu pruskiego, kupca Skwarcowa i rosyjskich władz wojskowych. Po 1918 roku w Pałacu Saskim mieścił się Sztab Generalny Wojska Polskiego. Niestety właśnie wojna zniszczyła budynek: pod koniec 1944 roku Niemcy wysadzili go w powietrze. Już w XXI wieku podjęto decyzję o odbudowie pałacu, ostatecznie jednak zasypano odsłonięte piwnice, a zgromadzone środki finansowe przeznaczono na inny cel.
Dlaczego podjęto taką decyzję? Przeciwnicy odbudowy pałacu wysuwają różne argumenty. Mówią o kosztach, wpisanych do rejestru zabytków piwnicach, znajdującym się na placu Saskim Grobie Nieznanego Żołnierza. Wszystkie te wątpliwości usiłują rozwiać przedstawiciele stowarzyszenia „Saski 2018”, którzy zabiegają o doprowadzenie do odbudowy budynku w ciągu najbliższych pięciu lat, tak, by setną rocznicę odzyskania niepodległości można było świętować przed pałacem, który pamiętają już tylko najstarsi warszawiacy.
Właśnie pamięć pozwala zbić niektóre z argumentów, którymi posługują się przeciwnicy odbudowy pałacu. Trudno bowiem twierdzić, że projekt ten zagraża Grobowi Nieznanego Żołnierza, skoro ten ostatni od momentu swojego powstania (rok 1925) znajdował się w kolumnadzie Pałacu Saskiego. Obecnie miejsce to kryją szczątki kolumnady, którzy niektórzy skłonni są uważać za samodzielny element architektoniczny. W rzeczywistości jest to jednak jedyny ocalały fragment ruin pałacu. Po odbudowie Pałacu Saskiego Grób Nieznanego Żołnierza znalazłby się więc znów w otoczeniu przeznaczonym mu od samego początku. Plac Piłsudskiego, dziś opustoszały, odzyskałby dawny, reprezentacyjny wygląd.
Problemu nie stanowią również stare piwnice i fundamenty, które odsłonięto w 2006 roku. Choć apelowano, by objąć ochroną jak najwięcej piwnic, wiele z nich było w tak złym stanie technicznym, że nie mogły trafić do rejestru zabytków. Inne z kolei nie przedstawiały wartości zabytkowej. Ostatecznie zabytkami oficjalnie zostały tylko najwartościowsze pod tym względem piwnice, wybudowane między wiekiem XVII a drugą połową XIX. Jest to niewielka część fundamentów i odbudowa pałacu nie musi kolidować z ochroną zabytków.
Pozostają więc kwestie finansowe. Niewątpliwie odbudowa Pałacu Saskiego stanowiłaby poważny wydatek dla miasta. Pałac może jednak nie tylko kosztować, lecz także zarabiać: gdyby przeznaczono go na siedzibę urzędu miasta Warszawy, oznaczałoby to spore oszczędności. Obecnie biura urzędu rozproszone są po całej stolicy (w sumie to aż 29 adresów!), co kosztuje ratusz ponad trzy i pół miliona złotych rocznie. Odbudowa pałacu mogłaby się więc okazać korzystną inwestycją. Przy tym niekoniecznie trzeba wykorzystywać tylko środki publiczne i fundusze unijne: przedstawiciele stowarzyszenia „Saski 2018” często pytani są o sprzedaż cegiełek na odbudowę Pałacu Saskiego. Składki społeczne wystarczyły, by w 1974 roku z ruin powstał Zamek Królewski, a przecież sytuacja materialna współczesnych warszawiaków jest lepsza niż kilkadziesiąt lat temu.
Warto pamiętać także o tych pieniądzach, które już wydano. Koszty badań archeologicznych, pracy wykonanej przez architektów i innych działań zmierzających do odbudowy pałacu wyniosły 15 milionów złotych. Jeśli Pałac Saski nie zostanie odbudowany, okaże się, że pieniądze te wydano na próżno. Może właśnie teraz, po sześciu konkursach na projekt odbudowy, nadszedł wreszcie czas, by Warszawa powiedziała „B”.
Marta Słomińska