Dyskusje na temat tego, czy mężczyzna nie poniża się, gdy okazuje słabość, trwają do dziś, a w czternastym wieku sztukę panowania nad sobą ceniono znacznie wyżej niż obecnie. Nic zatem dziwnego, że Francesco Petrarca – tworzący wówczas słynne “Sonety do Laury”, wyznania niespełnionej, wielkiej miłości, które z niejednego oka miały wycisnąć łzę – najwyraźniej starał się w swojej twórczości zachować „męski”, stanowczy styl. O własnych młodzieńczych listach pisał: „słowa ostre, zasadnicze, były pięknym zwierciadłem mej silnej duszy, tak że mogłem pocieszać”. Dalej zaś narzekał, że z czasem zaczął słać listy „osłabione”, „przyciszone”, i dodawał: „skargi nie zawsze są oznaką męskości”. Jak zatem miał się skarżyć nieszczęśliwie zakochany, by nie powątpiewano w jego męskość i siłę? Jak opisać wieloletnie miłosne męczarnie?
Bohater liryczny ułożonych przez Petrarcę wierszy opiewających uczucie do pięknej Laury drży, leje łzy, prosi o litość. Mimo to może się obronić przed oskarżeniami o słabość charakteru, skoro oznajmia: „Już rok dwudziesty z rzędu tak goreję”. Swoją nieodwzajemnioną miłość porównuje chętnie do więzienia, labiryntu, często posługuje się metaforą polowania („Blask dwojga oczu, które mnie spętały”, „Oto złapane serce na przynętę”), przy czym to kobieta jest myśliwym zadającym głębokie rany. Siłę zakochanego stanowi stałość jego uczuć, gotowość do znoszenia cierpienia w imię miłości. W sonecie 265. czytamy: „Nadzieją żyję, uparty, wytrwały. / Wszak kropla wody, kapiąc nieustannie, / Drąży marmury i najtwardsze skały”. Namiętność, która zadawała ból, uczyła tym samym wytrzymałości i pozwalała się ukształtować niezłomnemu charakterowi. „Miłości, z jakąż mnie siłą hartujesz!” – woła ofiara Laury.
W miłosnych westchnieniach bohatera sonetów odnaleźć można echa twórczości średniowiecznych trubadurów: ukochana kobieta jest nie tylko zachwycającą pięknością, lecz także niedostępnym wzorem cnót. Wybranki trubadurów były zwykle mężatkami, a namiętne uczucie stawiało zakochanych przed dramatycznym wyborem: życie w poczuciu niespełnienia lub grzech, który skala obiekt najświętszych uczuć. Laura, nieczuła na jęki swojego wielbiciela, mająca w jego wyobrażeniu „kamienne serce”, wolna od cielesnych namiętności, zostaje porównana do aniołów. „Nic w niej nie było ziemskie” – stwierdza zakochany. Nadprzyrodzona aura otacza jego wybrankę od momentu, w którym się spotykają: jest to Wielki Piątek. Jeśli zaś każdemu utworowi ze zbioru (a jest ich 366) przypiszemy dzień roku, okaże się, że zgon Laury nastąpił w Boże Narodzenie. Żadna z tych dat nie jest przypadkowa: na nich opiera się chrześcijańska symbolika sonetów.
Gdy Laura umiera, rodzi się Bóg – a zarazem nowy sposób myślenia o miłości. Zakochany zaczyna postrzegać swoje uczucie jako misterium wtajemniczenia, drogę do Boga. Śmierć ukochanej to punkt wyjścia dla odrodzenia wielbiącego ją mężczyzny w mądrości, kontemplacji i cnocie. Zakochany opiewa dobroć tej, która „odmieniała ludzi / Dzikich na świętych”. „Ciało wspaniałe” przestało być zagrożeniem: dopiero teraz Laura przemawia do kochającego ją mężczyzny i gani jego rozpacz. „Gdy zamknęłam oczy, / Wzrok mi się otwarł na światło od wnętrza” – kończy swoją przemowę. Podobnie otwiera oczy ten, kto ją opłakuje: Laura ukazuje mu się w nowym świetle. To, co brał za wzgardę, okazuje się litością, szacunkiem, próbą ratunku. Narzekający na nieczułość Laury wyrzuca z siebie: „Dziękuję dziś jej mądremu natchnieniu, / Że mi kazała poprzez wdzięk i wzgardę / Myśleć wśród żądzy o wiecznym zbawieniu”.
Cierpienie zakochanego nie było więc ani przez chwilę jałowe. Stanowiło lekcję życia, próbę charakteru, preludium do rozwoju duchowego. Strata Laury nie boli mniej przez to, że stała się wstępem do wewnętrznej przemiany: wciąż jeszcze osamotniony mężczyzna płacze, tęskni, nawet pragnie własnej śmierci. Pociechą dla niego jest jednak niezwykłe zwycięstwo w walce, którą toczył: zamiast ciała ukochanej zdobywa jej serce. „Miły! Teraz cię kocham i szanuję” – wyznaje z zaświatów Laura, gdy widzi, w jaki sposób uczucie do niej stało się źródłem wewnętrznego bogactwa. Zakochany zaś mówi: „zdołałem pojąć, / Żem cierpiał po to, abym już nie grzeszył”. Przyjmuje więc cierpienie jako dar, pozwala, by duch zmarłej go „na szczyt prowadził”. Znajduje siłę nawet w rozpaczy, dźwiga się z najboleśniejszego upadku – i tak przechodzi do historii.
Marta Słomińska