W niedawno wydanych dziennikach Jarosława Iwaszkiewicza znaleźć można niejedną gorzką refleksję pisarza na temat jego twórczości, określanej przezeń mianem „efemerydy”. „W tym lesie książek, który stworzyłem, nie ma rzeczy ważnych” – narzekał pod koniec życia autor „Panien z Wilka”. „W życiu nie mam nic prócz przykrości i kłopotów” – deklarował literat hołubiony przez władze, dyplomata podróżujący po całej Europie, ożeniony z piękną córką bogatego przemysłowca. Takie podsumowanie może irytować, ale bardzo pasuje do pisarza, który w swoich najbardziej cenionych dziełach zapisał przekonanie, że „kiedy się jest szczęśliwym, nigdy się nie wie o tym”.
Z braku pełni szczęścia Iwaszkiewicz poświęcał wiele uwagi drobiazgom, przebłyskom urody życia. Był szczególnie czuły na piękno natury: widywano czasem poetę spacerującego wiosną między drzewami i obejmującego ich pnie. W odróżnieniu od ludzi, którzy z biegiem lat coraz częściej Iwaszkiewicza irytowali, zwierzęta, drzewa i kwiaty zawsze umiały go rozczulić. Dla swoich psów, których miał wiele, założył w Stawisku cmentarz. Groszek pachnący i migdałowce doczekały się w dziennikach pisarza znacznie cieplejszych słów niż którykolwiek z jego kolegów po piórze. Ci ostatni po 1945 roku zbyt wiele mieli Iwaszkiewiczowi do zarzucenia, próbowali wciągać go w „bzdury z KOR-em”. Pisarz z kolei twierdził, że przyjaciele „prą do awantury” i chętniej przyjaźnił się w tej sytuacji z psami tudzież migdałowcami. Nie mógł jednak zdusić w sobie żalu do ludzi, którzy nie chcieli go zrozumieć, ale oczekiwali, że sprosta ich wymaganiom.
Łatwiej dogadywał się z nimi za młodu, kiedy jeszcze nie wymagali zbyt wiele. Na zdjęciach z dzieciństwa widzimy, jak mały Iwaszkiewicz chętnie pozował w rodzinnym gronie. Ustawiał się przy pięciu wystrojonych ciotkach i kuzynkach, kładł w efektownej pozie na pierwszym planie. Nie zamykał się na rzeczywistość, chłonął wrażenia: po latach oświadczył, że jest w stanie opisać wszystkie Wigilie z dzieciństwa. Jako młody człowiek studiował w konserwatorium i na wydziale prawa, uczył się języków, wstąpił do wojska. Wcale nie zapowiadał się na sybarytę. Przylgnęła jednak do niego taka opinia i nieraz oceniano Iwaszkiewicza niesprawiedliwie. Zarzucano mu, że ożenił się dla pieniędzy, choć z majątku żony nie korzystał. Podczas okupacji podziemie podejrzewało go o kolaborację, podczas gdy w Stawisku ukrywano poszukiwanych przez gestapo.
Skąd zatem późniejszy oportunizm Iwaszkiewicza? Czemu na fotografii z lat późniejszych widzimy go, jak przemawia przed Dzierżyńską, Bierutem i Bermanem? Odpowiedzi znajdywane w dziennikach poety nie są budujące. Zapiski Iwaszkiewicza pokazują, że w jego uległości wobec władz komunistycznych oprócz kalkulacji było też wiele autentycznego zaangażowania, podszytego specyficzną mieszanką miłości własnej, uraz i kompleksów. Pisarz ciepło pisze o Gierku, życzy „panu Edwardowi” spełnienia marzeń, a kiedy ten go krytykuje, wpada w rozpacz. Nie ze strachu przed utratą takich czy innych korzyści. Jest załamany odkryciem, że dla Gierka nic nie znaczy „jako osoba”. Mierzi go prymitywizm socrealistycznej powieści, ale popiera politykę władz. Złości się na kolegów, żyjących w przekonaniu, że polscy robotnicy potrzebują jakiejkolwiek obrony.
Czytający dzienniki Iwaszkiewicza mamy wrażenie, że pisarz się miota. Deklaruje wielką miłość do ojczyzny, ale robi, co może, by jak najwięcej czasu spędzać poza jej granicami. Kreuje się na naiwnego prostaczka, który woli wierzyć w nowy ustrój niż szyderczo wątpić, a za chwilę tłumaczy, dlaczego sprzyjanie komunistom jest opłacalne. Jakby próbował się oszukać, zmusić do zamknięcia oczy na pewne aspekty rzeczywistości. Szukał spokoju, który władze PRL-u mogły mu dać, a krytycy chcieli odebrać. Pisał, że „najgłębszym instynktem człowieka jest instynkt nierówności i walki. Ale właśnie dlatego może trzeba starać się wyrównywać”.
W dziennikach Iwaszkiewicza ten, kto podejmuje walkę, jest zwykłym awanturnikiem. Broniący „Dziadów” Dejmka „prą do awantury”. Interwencja Układu Warszawskiego w 1968 roku to kulminacja „awantur z Czechami”. Krytykowany za konformizm Iwaszkiewicz w swojej wygodnej willi wciąż opisywał tylko cierpienie, ból istnienia, nieustającą mękę życia. Chciał wierzyć, że wszystkie te udręki wyrówna ugodowość, a walka tylko spotęguje zło. Jak na ironię to właśnie przekonanie potomność uznała za „efemerydę”. A „nieważne” książki wciąż mają się dobrze.
Marta Słomińska