W końcu XII wieku powstała legenda o tajemniczym królestwie księdza Jana. Miał to być władca niezmiernie bogatego chrześcijańskiego państwa, leżącego na wschód od Europy i nadzwyczaj obfitego w diamenty, szmaragdy oraz szafiry. Osoby nie dość usatysfakcjonowane takimi wspaniałościami mogły zająć się zbieractwem magicznych roślin, chroniących przed mocami Szatana. Prócz kilkunastu plemion przykładnych chrześcijan królestwo zamieszkiwali też giganci, centaurowie i cyklopi, co jednak nie robiło na poddanych księdza Jana większego wrażenia. Niełatwo było przecież wystraszyć ludzi, którzy od lat toczyli zwycięskie wojny ze wszystkimi sąsiadami, będącymi na swoje nieszczęście poganami lub muzułmanami. Historia o nieustraszonych chrześcijanach ze Wschodu bardzo spodobała się europejskim władcom zaangażowanym w krucjaty. Ksiądz Jan znakomicie nadawał się na sojusznika, pozostawało „tylko” go odnaleźć.
Niestety poszukiwania nie dawały zadowalających rezultatów. Były jednak na tyle intensywne, że determinację Europejczyków postanowili wykorzystać Etiopowie. W 1518 roku ich wysłannicy dotarli do Portugalii, by tam przekonywać co wyżej postawione osoby, że to właśnie Etiopia jest legendarnym chrześcijańskim królestwem. Sojusz portugalsko-etiopski nie przyniósł jednak spodziewanych skutków. Etiopczycy faktycznie walczyli z muzułmanami, ale wcale nie wygrywali i sami potrzebowali pomocy. Została im udzielona: w 1541 roku Portugalczycy wysłali do Etiopii ekspedycję militarną. Muzułmańskie oddziały poniosły sromotną porażkę, Etiopczycy jednak bynajmniej nie poszli za ciosem. Wystarczyło im odzyskanie utraconych wcześniej ziem, nawracać sąsiadów nie chcieli. Portugalczycy mieli prawo czuć się rozczarowani, ale szat nie darli. W ciągu ostatnich dziesięcioleci dokonali tylu odkryć, że na dobrą sprawę przestali potrzebować Etiopów.
Już w 1415 roku zdobyli Ceutę, znakomitą bazę wypadową dla żeglarzy płynących do Afryki. Niedługo potem odkryli Maderę i Azory, następnie skolonizowali Wyspy Zielonego Przylądka. Wyjątkową sławę zyskał odkrywca morskiej drogi do Indii Vasco da Gama, człowiek, który mimo wielkich osiągnięć niespecjalnie nadaje się na bohatera szkolnej czytanki. W rywalizacji z kontrolującymi wschodnie wybrzeże Afryki Arabami da Gama nie cofał się przed stosowaniem tortur, piractwem ani paleniem faktorii handlowych. Inteligencja i bezwzględność da Gamy pozwoliły Portugalii zdobyć silną pozycję na Oceanie Indyjskim. Wkrótce udział tego państwa w zyskach z handlu światowego wyniósł około 20%.
Sprzedawano nie tylko rzeczy, lecz także ludzi: to właśnie Portugalczycy zapoczątkowali europejski handel afrykańskimi niewolnikami. Od zatrutych strzał broniących się Afrykańczyków zginął Nuno Tristão, ulubieniec słynnego Henryka Żeglarza. Na jego miejsce przyszło jednak wielu innych. Ludzie tacy jak Alfonso Albuquerque czy Francisco de Almeida walnie przyczynili się do zniszczenia cywilizacji wschodniego wybrzeża Afryki. Miasta, w których wybijano lub brano do niewoli ludność, bogactwa łupiono, a domy palono, jedno po drugim zarastały dżunglą.
Portugalskie imperium kolonialne też jednak zaczęło po jakimś czasie chwiać się w posadach. Zdobywano wciąż nowe terytoria, którymi z uwagi na skromny potencjał ludnościowy Portugalii nie było komu zarządzać. W wielu miejscach mających istotne znaczenie strategiczne stawiano tylko forty i więzienia. Pozbawione sprawnej administracji tereny z czasem straciły na sile militarnej. Kolejne forty i faktorie przechodziły w ręce Holendrów, Anglików, Marokańczyków, miejscowych plemion. Portugalia długo nie mogła się z tym pogodzić. Pierwsze państwo prowadzące politykę kolonialną było zarazem przedostatnim, które z nią skończyło.
Odbijające się szerokim echem zamorskie ekspedycje były dumą Portugalczyków, ale miały swoją cenę. Wyprawa, z której powróciła jedna trzecia załogi, uchodziła za sukces. Były też dziesiątki, a może setki takich, z których nie powrócił nikt. Niewiele wiemy nawet o niektórych ekspedycjach, które przebiegły zgodnie z planem – zachowało się bardzo mało źródeł, niszczono dokumentację w obawie przed konkurencją. Zyski z handlu były ważniejsze niż dobre samopoczucie kronikarzy. Ci zresztą, jeśli narzekali na brak materiału, mogli zawsze zapełnić puste karty najnowszymi informacjami o zwycięskich bitwach władcy cyklopów i centaurów.
Marta Słomińska