Inspiracje orientalne w architekturze europejskiej XIX wieku

„Widziałem ten wspaniały salon” – entuzjazmował się w jednym ze swoich listów Voltaire. Chodziło o salon częściowo „turecki, a w połowie chiński, gdzie gust dawny i dzisiejszy bez szkodzenia sobie nawzajem zjednoczyły swoje prawa”. Z punktu widzenia człowieka współczesnego wnętrze stanowiące radosną mieszaninę motywów chińskich i tureckich niekoniecznie stanowi wzór dobrego gustu. W drugiej połowie XVIII wieku nikogo jednak takie połączenia nie dziwiły – wyznawano zasadę, że im więcej egzotyki, tym lepiej.

   Europejski miłośnik budynków stylizowanych na orientalne zwykle nie zadawał sobie wtedy pytania, czemu mają służyć poszczególne elementy architektoniczne arabskiego meczetu czy chińskiej pagody. Wybierał te, które postrzegał jako najbardziej atrakcyjne, i lepił z nich pozbawione wartości funkcjonalnej, ale miłe dla oka kurioza. Jeden z najciekawszych rodzimych przykładów znaleźć można było przed wojną w parku założonym dla Kazimierza Poniatowskiego, brata ostatniego króla Polski. Wedle ówczesnej mody umieszczono tam zarówno chiński pawilon, jak i minaret. W krajach muzułmańskich ten ostatni mieści się przy meczecie i pozwala muezinowi skuteczniej wzywać wiernych na modlitwę. W parku Poniatowskiego meczetu nie było, a co za tym idzie, samotny minaret pełnił wyłącznie funkcję dekoracyjną.

   „Oparty jest na Indianismach i Gotycyzmach, [..] najprześliczniejszy twór architektury” – wzdychał autor listu zachwalającego dziewiętnastowieczny projekt przebudowy zamku w Kórniku. Zamiłowanie do mieszania stylów sięgało tak daleko, że nie gorszyło upodobnianie żydowskiej synagogi do mauretańskiego meczetu. Nie pytano też, czy pałac w stylu chińsko-mauretańskim będzie dobrze się prezentował na tle pobliskich budynków neoklasycznych albo neogotyckich. Wygląd pałacu Royal Pavilion w Brighton wyraźnie kontrastuje ze stylem architektonicznym typowym dla lokalnej zabudowy. Indyjsko-gotycki budynek, którego wnętrza uatrakcyjniono dodatkowo motywami arabskimi i chińskimi, budzi dziś skojarzenia z Disneylandem. Z kolei quasi-chiński pawilon i niby-turecki kiosk w szwedzkim parku Haga pokazują, jak dostosowywano egzotyczne wzorce do swojskich gustów.

   Nie wszystkie egzotyczne mody odbijały się na wyglądzie architektury. Po wyprawie Napoleona do Egiptu i wydaniu dwunastu tomów naukowego dzieła opisującego ten kraj Europejczycy pokochali wprawdzie zastawy stołowe zdobione hieroglifami i biżuterię w kształcie skarabeuszy, ale kairskiej architektury raczej nie naśladowano. Postawiono tu i ówdzie dekoracyjny obelisk albo mauzoleum w formie piramidy, jednak budynek łaźni, architektury czy sądu naśladujący egipski pałac był nie do pomyślenia nawet w kochającej nowinki Francji. Zupełnie inaczej rzecz się miała z Alhambrą. Dla romantyków, wielbiących Orient, a przy tym tęskniących do czasów średniowiecza, najstarszy i najlepiej zachowany arabski pałac na świecie był istną Mekką. W żadnym przewodniku dla dziewiętnastowiecznego turysty nie mogło zabraknąć Alhambry, a za tym szły setki odrysów, wzorników, projektów.

   Sporo było wśród nich pomysłów realizowanych przez Polaków, którzy w stylu mauretańskim widzieli nie tylko urokliwą modę, lecz także szansę nawiązania do rodzimej historii. Wypędzenie Maurów z Hiszpanii porównywano do rozbiorów: nieprzypadkowo hymnem patriotycznej zemsty w „Konradzie Wallenrodzie” stała się „Pieśń Alpuhary”. Sentymentalne podróżniczki przywoziły z Hiszpanii gałązki drzew rosnących na dziedzińcach Alhambry. O polskim kulcie Mauretanii wciąż świadczy architektura: stykamy się z nim nieraz w dość niespodziewanych miejscach. Jednym z przykładów mauretańskiego stylu architektonicznego, które przetrwały do dziś, jest dworzec w Skierniewicach. Trudno powiedzieć, co zakrawa na większą ironię: nazwanie go „carskim” czy przekaz, wedle którego dworzec budowali tureccy niewolnicy.

   Marta Słomińska

Dodaj komentarz