Pierwszy był Oskar Kolberg, „ojciec polskiej etnografii”. Zanim nim został, imał się różnych zajęć: pracował jako nauczyciel muzyki, księgowy, zasiadał w zarządzie Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej. Gdy zatem przystępował do szczegółowych i zakrojonych na szeroką skalę badań nad kulturą ludową, miał już wyrobione: słuch muzyczny, zmysł organizacyjny oraz sumienność. Wszystkie te zalety, tak przydatne na wcześniejszych etapach życia, teraz miały Kolbergowi posłużyć jeszcze lepiej: pomogły mu przejść do historii. Obejmujące dziesiątki tomów dzieło zatytułowane „Lud: jego zwyczaje, sposób życia, mowa, podania, przysłowia, obrzędy, gusła, zabawy, pieśni, muzyka i tańce” to fundament, na którym zbudowano polską etnografię. Po raz pierwszy ktoś podszedł do kultury ludowej w sposób naukowy: zanalizował różnice między poszczególnymi regionami Polski, uporządkował informacyjny chaos.
Było co porządkować i analizować: większość tomów „Ludu…” musiano wydać już po śmierci autora. Poza mnóstwem cennych materiałów pozostawił on jednak Polsce godnych następców, którzy kontynuowali dzieło wielkiego poprzednika. Szczególnie istotny był wpływ wywarty przez Kolberga na Zygmunta Glogera, młodszego odeń o ponad trzydzieści lat historyka i archeologa. Po śmierci ojca Gloger odziedziczył spory majątek: gospodarstwo liczące 1500 mórg pozwoliło mu nie martwić się o finanse i poświęcić życiowej pasji.
Była nią przeszłość, poznawana na wszelkie możliwe sposoby. Można ją było równie dobrze odkopywać, jak i odgadywać na podstawie zachowanych gdzieniegdzie regionalnych tradycji. Trzeba przyznać, że wiedzy o dawnej Polsce Gloger szukał naprawdę wszędzie: pracował przy wykopaliskach, wertował stare księgi, jeździł na wystawy przedpotopowych zabytków, zlecał dokumentację fotograficzną drewnianych chałup… To ostatnie niezbyt interesowało Kolberga, który przywiązywał niewielką wagę do takich elementów kultury ludowej, jak architektura i rzeźba. Gloger zadbał o to, by prócz zwyczajów, mowy, pieśni, tańców i guseł potomni mogli dobrze poznać materialne aspekty życia ludu. Ten ostatni wyraz miał w słowniku Glogera bardzo obszerną definicję: nawet zamki i pałace zaliczane były do dziedzictwa kultury ludowej. Na szczegółowy opis i rysunek zasługiwało wszystko, od militariów po konfesjonały.
Kamil Kopania nazwał Glogera „szalonym dokumentatorem”. Rzeczywiście nawet pobieżny rzut oka na spuściznę mistrza może przyprawić o zawrót głowy. Glogerowi nie wystarczało, że w jego publikacji przy akapicie o nadprożach kujawskich znalazło się kilka przykładowych ilustracji, wolał mieć ich kilkanaście. Potrzebował również jak najwięcej rysunków czy fotografii tego samego dworku, bo przecież z każdej perspektywy mógł wyglądać całkiem inaczej. Zlecał wykonanie szczegółowych studiów nawet bardzo drobnych elementów architektonicznych. Sam plan poszukiwań materiałów etnograficznych, z którego Gloger każdorazowo korzystał, liczył 36 punktów. Rozeznanie w ogromnym dorobku „szalonego dokumentatora” ułatwiała sporządzana przez niego na bieżąco solidna kartoteka, mimo to efekty pracy Glogera do dziś są równie zachwycające, co przytłaczające.
Nazwiska niektórych współpracowników Glogera stały się z czasem głośne: pracowała dla niego choćby Bronisława Kondratowiczowa, jedna z pierwszych polskich fotografek. Inni pozostali anonimowi, choć niekiedy ich rysunki czy akwarele zdradzają niemały talent artystyczny. Gloger zresztą nie tylko przyczyniał się do powstawania dzieł sztuki, lecz także je analizował. Wnikliwie studiował stare obrazy oraz płaskorzeźby, by tworzyć opracowania kostiumologiczne: ustalał, co i jak noszono w danej epoce. Na podstawie analiz porównawczych odtwarzał prawdopodobne barwy szat postaci uwiecznionych na monochromatycznych nagrobkach. Uważał, że obraz jest niezbędnym dopełnieniem opisu, stąd w publikacjach Glogera znajdujemy po kilka z rzędu ilustracji całostronicowych lub fotografii umieszczanych obok siebie. Kosztowało to niemało – ale kto dziś powie, że nie było warto?
Marta Słomińska