Casanova

   Długo nic nie wskazywało na to, że z Wenecjanina Giacoma Casanovy wyrośnie najsłynniejszy uwodziciel w historii świata. Na dobrą sprawę nie spodziewano się po nim jakiegokolwiek wyrośnięcia: był dzieckiem słabym, chorowitym, nieustannie krwawił z nosa i uchodził za opóźnionego w rozwoju. Mówiono, że najpewniej nie wyżyje, Giacomo wszystkich jednak zaskoczył: jako dorosły mężczyzna mierzył 186 centymetrów wzrostu i był wystarczająco zdrowy, by zaciągnąć się do armii, uciec z więzienia, ranić w pojedynku polskiego magnata, odbyć mnóstwo dalekich podróży oraz uwieść co najmniej 122 kobiety (o tylu bowiem zawierają informacje jego pamiętniki). Był człowiekiem wielu talentów i zainteresowań: grał na skrzypcach, przekładał „Iliadę”, próbował rozwiązać problem podwojenia sześcianu, publikował artykuły o polityce międzynarodowej.

   Ciekawość świata, żywiołowy temperament, chęć bogacenia się i upodobanie do głupich dowcipów wpędzały Casanovę w tarapaty. Wciąż musiał uciekać za granicę, oskarżany kolejno o profanację grobu, uprawianie czarów, niepłacenie długów, wreszcie nielegalny pojedynek. Dziś najmniej poważnie brzmi zarzut czarownictwa, ale właśnie z jego powodu Casanova wycierpiał najwięcej: spędził trzynaście miesięcy w osławionym więzieniu Piombi, nim zdołał uciec przez dziurawy dach. Z reguły kłopoty Casanovy były jednak spowodowane jego słabością do kobiet. Kiedy założył fabrykę jedwabiu, nie umiał się oprzeć wdziękom żadnej z dwudziestu atrakcyjnych pracownic, co kosztowało go tyle pieniędzy, że interes przestał być opłacalny. Parę lat później na znajomości z Casanovą bogaciła się prostytutka Charpillon: po tygodniu znajomości uwodziciel wszech czasów był już biedniejszy o czterysta gwinei.

   Romans z tancerką Anną Binetti mógł przypłacić nawet życiem: gdy po latach spotkali się w polskim teatrze, Casanova został zmuszony do pojedynku przez nowego kochanka artystki, Franciszka Ksawerego Branickiego. Możliwe, że inspiratorką scysji była sama Binetti, która nie mogła wybaczyć Casanovie dawnego uwiedzenia i porzucenia. Dumny magnat nie docenił Wenecjanina: choć przekonał go do użycia pistoletów zamiast preferowanych przez Casanovę szpad, zranił przeciwnika tylko w dłoń. Sam natomiast został trafiony w brzuch. Niektórzy historycy mają do Casanovy niejakie pretensje. Mógł – powiadają – strzelić minimalnie celniej, a wtedy może nie uczylibyśmy się w szkole o Targowicy. Wypada wątpić, czy wystarczyłaby do tego śmierć Branickiego, choć ranienie go tak ucieszyło niektórych arystokratów, że Casanova otrzymał w darze kilka wypchanych po brzegi sakiewek.

   Choć łasy na pieniądze, ten jeden raz ich nie przyjął. Doceniał wielkoduszność Branickiego, który nie pozwolił przyjaciołom mścić się na Casanovie, a przy tym był bardzo dumny, że wyzwał go na pojedynek wpływowy wielmoża. Polskę musiał jednak opuścić, bo król Stanisław August dał mu do zrozumienia, że został persona non grata. Rzadko się zresztą zdarzało, by Casanova zyskiwał coś dzięki miłostkom zamiast tracić. Najgorzej wspominała go zapewne markiza d’Urfe: Casanova wmówił kochance, że poznał pilnie strzeżony sekret alchemików, który umożliwia ponowne narodziny, a zatem odzyskanie młodości. Potrzeba było tylko dwóch rzeczy: poczęcia dziecka i sporej sumy pieniędzy. Markiza nie żałowała pieniędzy, podobnie jak swoich wdzięków, ale jako że przekroczyła już pięćdziesiątkę, ciąży się nie doczekała. Casanova, zdemaskowany wreszcie jako oszust, ratował się ucieczką.

   Czy prawdziwie kochał którąś ze swoich 122 kobiet? Owszem. Najgoręcej niejaką Henriettę, Francuzkę, z którą przez pół roku czuł się doskonale szczęśliwy, nim go porzuciła. Oryginalne słowa pożegnania wyryła diamentem w szybie: „Henriettę też zapomnisz”. Trudno przyznać jej rację, bo lektura pamiętników Casanovy wskazuje, że pamięć miał znakomitą. Wiele kochanek wspominał na tyle rzewnie, że powydawał je nawet szczęśliwie za mąż. Może więc niesłusznie określenie „casanova” kojarzy się dziś z kimś burzącym społeczny ład?

Marta Słomińska

Dodaj komentarz