Nie jest łatwo zostać muzą wielkiego poety, ale jeszcze trudniej sprawić, by do śmierci zachował o swojej muzie dobre mniemanie. Nie udało się to ukochanym Zygmunta Krasińskiego i Cypriana Kamila Norwida. Ten pierwszy o wieloletnim romansie z Delfiną Potocką pisał po latach: „Głupi, zmarnowałem życia połowę”. W przypadku tego drugiego nieodwzajemniona miłość do Marii Kalergis zrodziła „czułą pogardę” dla reprezentantek płci pięknej. Czy któraś z tych historii mogła skończyć się dobrze?
Chyba nie. W przypadku Krasińskiego na przeszkodzie miłości stał przede wszystkim ojciec Wincenty, którego bardziej od perspektywy niedoczekania się wnuka przerażała tylko wizja małżeństwa Zygmunta z rozwódką. Jak na złość Zygmunt interesował się głównie mężatkami. Szalał choćby za Joanną Bobrową, która porzuciła dla poety rodzinę: „Im słabsza, […] coraz bardziej tracąca piękność dawną, tym mocniej lgnie moje serce do niej” – pisał. „Nieszczęsny ten, kto z naiwnością dziecka […] żonę od męża oderwał”. Miłość walczyła z wyrzutami sumienia i lamentami ojca, aż przegrała. Wincenty Krasiński nie był jednak rad, bo z ramion Bobrowej wyrwała Zygmunta Delfina Potocka, również zamężna i w dodatku mająca fatalną reputację. Na domiar złego wszystkie jej dzieci umierały bardzo wcześnie, nie mogła więc zagwarantować przedłużenia rodu Krasińskich.
Zygmunt o wszystkie te rzeczy nie dbał: kochał Delfinę jak szaleniec, pisał do niej tysiące listów, zadręczał wybrankę zazdrością. Zmuszony przez ojca do ślubu z Elizą Branicką, traktował ją fatalnie, jak zawalidrogę utrudniającą życie u boku Delfiny. Ku zdumieniu wszystkich na dwa tygodnie przed śmiercią oznajmił jednak, że miłością jego życia była… Eliza, a u Potockiej znalazł tylko „fałsz, próżność i pychę”. Jak to możliwe? Po prostu Zygmunt przekonał się, że Delfina nieustannie go zdradza. Było to zresztą prawie nieuniknione: latami czekała, aż Zygmunt plunie na konwenanse i odda się jej całkowicie, ale nadaremnie. Rozdarty między miłością a konserwatyzmem poglądów otoczenia Krasiński musiał wreszcie oddać pole mniej neurastenicznym wielbicielom Delfiny. Powiedziawszy sobie: „kwaśne winogrona”, dawną anielską muzę zaczął postrzegać jako pustą kokietkę.
Podobną drogę przeszedł Cyprian Kamil Norwid, a właściwie Cyprian Ksawery Gerard Walenty. Nowe imię przyjął podczas bierzmowania, rzekomo z sentymentu do historii Rzymu, a w gruncie rzeczy ku chwale narzeczonej Kamili Lemańskiej. Do dziś znamy poetę jako Cypriana Kamila, choć tego drugiego imienia używał tylko przez pięć lat (i jeszcze raz w 1866). Wszystko przez to, że zirytowana niekończącymi się zagranicznymi wojażami ukochanego Kamila zerwała zaręczyny. Norwid najpierw pisał ponure wiersze („źle zawsze i wszędzie. Ta nić czarna się przędzie”), potem próbował odegnać wspomnienie Kamili towarzystwem innych kobiet. Jak w przypadku Krasińskiego, lekarstwo okazało się niebezpieczniejsze od choroby: Cyprian (jeszcze) Kamil zwariował na punkcie pięknej („podobny model to szczęśliwy traf dla artysty” – wzdychała jej portrecistka) gwiazdy salonów Marii Kalergis.
Teoretycznie była żoną greckiego milionera (złośliwi twierdzili, że także skazanego na galery gwałciciela, który zbił majątek dzięki złodziejstwu), w praktyce żyła jak wolna kobieta. Przyjmowała hołdy licznych wielbicieli. Norwid zapragnął wyłączności, co Maria uważała za nonsens: biedny, nadużywający alkoholu, trochę dziwaczny poeta był nienajlepszym kandydatem na partnera. Wyjaśniła to ponoć Cyprianowi podczas przejażdżki gondolą. Ciężko obrażony, uciekł do Nowego Świata, ale o tyle trudno było mu tam zapomnieć o Kalergis, że przywiózł tylko jedną książkę: modlitewnik otrzymany od Marii. Pamiętał więc stale, ale coraz bardziej gorzko. Opisywał „skrzydła z pawich piór szatańskich do najpiękniejszych wpięte ramion”, w „Pierścieniu wielkiej damy” dał rysy Marii próżnej i fałszywej hrabinie Harrys. Romantycy specjalizowali się w kochaniu: wybaczanie nie było ich domeną.
Marta Słomińska