Do Czytelni Naukowej zawitał wiceburmistrz Ursynowa Łukasz Ciołko, odpowiadający między innymi za rozwój kulturalny dzielnicy i komunikację z jej mieszkańcami. Nie było zatem zaskoczeniem, że gdy opowiedział o rozwoju Ursynowa i planowaniu zbliżających się wydarzeń kulturalnych, z zainteresowaniem wysłuchał pytań przybyłych na spotkanie czytelników, których interesowały najdrobniejsze szczegóły zarządzania dzielnicą. Ursynowianie chcieli wiedzieć, dlaczego wciąż nie mogą swobodnie zwiedzać Parku Natolińskiego, jak przebiegają zamiany dzierżaw długoletnich na użytkowanie wieczyste, a nawet dlaczego tablica umieszczona przy Kopie Cwila zawiera błędny opis występującego tam gatunku owada. Wiceburmistrz liczył się z krzyżowym ogniem pytań: przyznał, że aktywni i przedsiębiorczy mieszkańcy Ursynowa „potrafią wymusić zmiany na władzach”.
Nic dziwnego, bo już założyciel Ursynowa nie należał do ludzi pozwalających sobą rządzić. Julian Ursyn Niemcewicz tak umiłował wolność, że początkowo chciał nazwać swój majątek Ameryką lub Waszyngtonem. Ostatecznie zdecydował się na nazwę „Ursynów”, która zastąpiła dawną „Rozkosz” (ku niezadowoleniu Łukasza Ciołki, który oświadczył, że wolałby być wiceburmistrzem Rozkoszy). Gdy sto pięćdziesiąt lat później Ursynów został warszawskim osiedlem, zamieszkali tu ludzie równie energiczni i nieustępliwi jak Niemcewicz. Dość powiedzieć, że w miejscu, gdzie obecnie stoi kościół Wniebowstąpienia Pańskiego, miał się pierwotnie znajdować targ. Mieszkańcy pobliskich bloków zaprotestowali jednak i pomysł przepadł. Zbudowany później kościół na stałe wpisał się w krajobraz Ursynowa. Tutejsza parafia, licząca kilkanaście tysięcy wiernych, należy obecnie do najliczniejszych w Polsce.
Panujący w latach 80. kryzys finansowy spowodował załamanie przygotowanych dla Ursynowa ambitnych planów rozwoju kulturalnego. Zamiast kin, teatrów i klubów, w których ludzie mogliby rozwijać swoje pasje, powstawały niemal wyłącznie budynki mieszkalne, sklepy oraz punkty usługowe. To wtedy do Ursynowa przylgnęło określenie „sypialnia Warszawy”, dziś już na szczęście nieaktualne. W tej chwili jego oferta kulturalna jest na tyle bogata i zróżnicowana, że przyciąga również mieszkańców innych dzielnic.
Wiceburmistrz przekonał się o tym podczas jednej z ursynowskich potańcówek, na której spotkał mieszkanki Mokotowa. Panie narzekały, że „u nich takiej oferty nie ma”. Tymczasem na Ursynowie amatorów potańcówek nie odstraszają nawet ulewy: dwa lata temu za przykładem Łukasza Ciołki brodzili w wodzie po kostki. Oberwanie chmury nie zepsuło też koncertu Andrzeja Rosiewicza, który na złe warunki pogodowe zareagował tylko dodaniem do swojego repertuaru piosenki „Singin’ In The Rain”. Ci, którzy deszczu nie lubią, mogą zamiast koncertów i potańcówek wybrać filmy lub wybrać się na Wolny Uniwersytet Ursynowa. Dla miłośników sportu przeznaczono siłownie plenerowe, pływalnie i jedną z najgęstszych w Warszawie sieci ścieżek rowerowych. Relaks bez konieczności wyciskania z siebie siódmych potów zapewnia choćby bardzo zadbany park Przy Bażantarni.
Dużym zainteresowaniem cieszą się tygodnie poświęcone kulturze krajów europejskich (hiszpański, włoski, a już w październiku francuski). Na ursynowian czekają wtedy projekcje filmów, wykłady, koncerty i pokazy taneczne, ale niestety chętnych jest więcej niż miejsc. Jedno z pytań zadanych przez uczestników spotkania wiceburmistrzowi brzmiało: dlaczego nie można zgłaszać chęci udziału w wydarzeniach tygodnia francuskiego telefonicznie? Dawało się zauważyć, że problemy techniczne i ryzyko pomyłek uchodzą za niewystarczające powody takiego stanu rzeczy. Również burmistrzowi nie udało się uzyskać satysfakcjonującej odpowiedzi na jedno z pytań, które zadał: należy mówić Olkówek czy Olkówka? Czytelnicy bezradnie rozłożyli ręce. Właściwa nazwa ginie w pomroce dziejów i chyba pozostanie jedną z tajemnic Ursynowa, skoro nie pomógł nawet profesor Bralczyk.
Marta Słomińska