Józef Mroziński był jednym z tych nielicznych ludzi, którzy zawsze wybierali ambitniejsze i trudniejsze rozwiązania. Stawiał obowiązek ponad prywatnym szczęściem, obiektywizm sądów ponad umiłowaniem ojczyzny, gorzką prawdę cenił wyżej niż piękną legendę. Nie bał się autorytetów, cenił niezależność myśli. Wszechstronnie uzdolniony, o rozległych zainteresowaniach, sprawdzał się zarówno na polu bitwy (Napoleon odznaczył go Legią Honorową), jak i w roli uczonego: był wybitnym gramatykiem.
Co ciekawe, gramatyką Mroziński zainteresował się dzięki wojaczce, a nie pomimo niej. Od 1807 roku służył w armii Księstwa Warszawskiego i szybko awansował. Już po kilku miesiącach został porucznikiem i wziął udział w kampanii hiszpańskiej: walczył pod Walencją, Lleidą, Epilą, zdobywał Saragossę. Odwaga i poświęcenie obrońców miasta wywarły na nim olbrzymie wrażenie. Podczas gdy inni weterani wojen napoleońskich odmalowywali po latach Hiszpanów jako ciemnych, krwiożerczych fanatyków, Mroziński wolał opublikować na łamach prasy wspomnienia pełne szacunku dla dawnych nieprzyjaciół. „Wzniosłość charakteru mieszkańców Saragossy przy tych oblężeniach okazana jest jednym z najwspanialszych widoków, jakie przedstawiają dzieje narodów” – pisał. Podkreślał, że Hiszpanie walczą „w każdym domu, […] poddają tylko zwaliska i gruzy nieszczęśliwego miasta”.
Czytelnicy byli poruszeni, ale językoznawca Feliks Bentkowski wytknął autorowi liczne błędy. Mroziński przyjął krytykę z pokorą i… zaczął studiować gramatykę. W 1822 roku wydał „Pierwsze zasady gramatyki języka polskiego”, pracę prezentującą podejście zbyt nowoczesne, aby mogła być dobrze przyjęta. Andrzej Kucharski, profesor z Kłodzka, napisał stustronicową recenzję dzieła Mrozińskiego, w której nie zostawił na nim suchej nitki. Wkrótce tego pożałował: odpowiedź na recenzję liczyła stron trzysta i boleśnie obnażała ignorancję Kucharskiego. Nie mógł się równać z Mrozińskim, jeśli chodzi o znajomość polskich i zagranicznych autorów prac na temat języka. Nie mógł wiedzieć, że nawet zacny Onufry Kopczyński, autor podręczników gramatyki, z których przez dziesiątki lat uczono się w szkołach, przy Mrozińskim wypada bardzo blado.
Zasługi autora „Pierwszych zasad…” doceniono dopiero po wielu latach. Mroziński wyśmiał kuriozalną gramatykę Kopczyńskiego, zamiast uczenia się na pamięć 300 wzorów odmiany wyrazów zaproponował zrozumienie takich prawideł, jak bardzo regularne wymiany konkretnych samogłosek i spółgłosek. Zlikwidował archaiczne samogłoski, jak pochylone „a”, którego nikt już nie wymawiał. Zawdzięczamy mu pogłębioną charakterystykę polskich głosek, wśród których wyróżniał między innymi nieodbite (dziś nazywane szczelinowymi) czy mocne (obecnie znane jako bezdźwięczne). Jako pierwszy zwrócił uwagę na problem nieodróżniania przez Polaków głoski od litery. Wedle Mrozińskiego Kopczyński wskutek tej słabości „mówi najczęściej o brzmieniu, którego w wyrazie nie ma”. Prawdziwa rewolucja! Słusznie Zenon Klemensiewicz widział w Mrozińskim „pierwszego naszego nowoczesnego gramatyka”.
Gramatyka, wojna – a co z miłością, rodziną? Mroziński chciał ją założyć. Niestety na kilka dni przed jego ślubem z Cecylią Cieszkowską wybuchło powstanie listopadowe. Mroziński jadł wtedy z teściem i narzeczoną obiad. „Zaledwie wstaliśmy od stołu, kiedy prawie przed oknami domu na Nalewkach zaczęły się strzały” – wspominał po latach. Uważał, że było to szaleństwo, obłęd młodzieńczej brawury, który mógł przynieść tylko cierpienie, nie wolność. Choć w swoich pismach otwarcie później krytykował powstanie, uważał za swój obowiązek przyłączenie się do niego, skoro już wybuchło. Narzeczonej zwrócił słowo: nie chciał, by po upadku zrywu dzieliła z nim trudy wygnania. Jako członek powstańczej Komisji Rządowej Wojny został przez cara zesłany do Wołogdy, a gdy wrócił, Cecylia nazywała się już Dobiecka. Mroziński zmarł sześć lat po powrocie do ojczyzny, w wieku zaledwie 54 lat.
Marta Słomińska