Na początku XX wieku warszawianin zapytany o królową operetki odpowiadał: oczywiście Wiktoria Kawecka. Wspaniały głos zapewnił jej przydomek „słowika warszawskiego”, grono hojnych wielbicieli – miano „królowej brylantów”. Zdawało się, że pozycja Kaweckiej długo jeszcze pozostanie niezagrożona, gdy w 1909 roku do gry weszła młodsza od niej o dekadę córka majstra stolarskiego Lucyna Messal. Równie urodziwa, także porywająca śpiewaczka, a przy tym lepsza aktorka i bezkonkurencyjna tancerka. Zaczęła się rywalizacja.
Po długich zmaganiach zwyciężyła Messal: wszechstronniejsza, bardziej żywiołowa, prezentująca nowocześniejszy styl, niezmiernie pracowita i obdarzona doskonałą pamięcią. Nowe główne role opracowywała błyskawicznie, w rezultacie zagrała ich ponad pięćdziesiąt. „Piękna Helena”, „Cnotliwa Zuzanna”, „Księżna cyrkówka” – w każdym z tych wcieleń budziła zachwyty. „Każda jej rola błyszczała talentem, finezją, pikanterią”, „arcydzieło kunsztu w śpiewie, tańcu i pełnej smaku grze scenicznej” – pisano. Warszawianie chodzili już nie na wybrane operetki, lecz na występy Messal. Za każdy z nich artystka w najlepszym okresie kariery inkasowała tysiąc złotych: jedną trzecią pensji prezydenta! Dzięki temu Messal mogła zostać ikoną mody. Podziwiano jej gronostajowe płaszcze, fantazyjne kapelusze, brylantowe diademy, kupowano gorsety „le tango”.
Nazwa wzięła się stąd, że Messal była pierwszą polską gwiazdą, która publicznie tango zatańczyła: grała wtedy z Józefem Redo w „Targu na dziewczęta”. Diwa narzekała wprawdzie, że partner nie jest wymarzonym tancerzem i to ona musi pilnować rytmu, ale widzowie byli nowym tańcem oczarowani. Przed teatrem ustawiały się absurdalnie długie kolejki. „Messalka” była u szczytu sławy: nagrywała płyty, występowała w filmach, patrzyła z okładek czasopism. Koledzy po fachu odnosili się do Messal rozmaicie. Witold Sadowy wspominał ją jako koleżankę „dobrą, czułą i serdeczną”, niektórych kolegów do szału jednak doprowadzał głośny śpiew artystki, ćwiczącej w garderobie przed wyjściem na scenę. Mieli jej nawet życzyć, aby kiedyś „takim głosem o chleb prosiła”. Po wybuchu wojny niemal do tego doszło: zarabiająca krocie gwiazda lekką ręką wydawała pieniądze, nie miała oszczędności.
Już w latach 20. rozrzutność Messal sprawiała nieraz kłopoty jej przyjaciołom. Ludwik Sempoliński, który załatwił diwie występy we Lwowie, pożyczył jej tysiąc złotych na nowe suknie (choć stare „należało tylko wyprać” – narzekał). Po trzech dniach wyrwał Sempolińskiego ze snu telefon od Messal: trzeba wysłać jeszcze pięć tysięcy złotych, inaczej stanie się nieszczęście! Otrzymanych pieniędzy artystka już nie zwróciła. Zarobiła co prawda we Lwowie jedenaście tysięcy, ale cóż z tego, skoro po udanej premierze Messalka potrafiła wszystkim gościom odwiedzanej przez siebie restauracji fundować szampana? W dodatku była zakochana. Niestety przystojny fordanser, w którym się zadurzyła, miał żonę i dzieci w Berlinie, a zagraniczne podróże pociągiem nie należały do tanich. „O święta naiwności!” – podsumował Sempoliński swoje nadzieje na zwrot długu.
Takie podejście do pieniędzy okrutnie się na Messal zemściło. By zarobić na życie podczas okupacji, sprzedała prawie wszystko, co miała, pracowała jako kelnerka, piekła torty, handlowała ręcznie haftowanymi chusteczkami. Fatalny stan finansów zmusił ją także do przyjęcia propozycji gry w koncesjonowanym przez Niemców teatrzyku. Warszawa jej to zapamiętała: po wojnie Messal długo nie mogła znaleźć pracy, wreszcie przygarnął ją Teatr Nowy, później przekształcony w operetkę. Dawne „poważne” sztuki przerabiano na wodewile: tak postąpiono między innymi z „Rewizorem”. Messal zachowała nie tylko piękny głos, lecz także energię młodej dziewczyny: jako sześćdziesięciolatka dotrzymywała na scenie kroku o połowę młodszym koleżankom. Ale czy można było spodziewać się czego innego po artystce, o której recenzent napisał kiedyś, że górne E opuszcza jej krtań „z siłą kuli karabinowej?”
Marta Słomińska