Zanim wynaleziono druk, książka była przedmiotem niezwykle cennym. Powstawała bardzo powoli, każdy jej egzemplarz stanowił unikat, na bogatą bibliotekę mogli więc sobie pozwolić tylko najzamożniejsi. Władca posiadający setki pięknie iluminowanych ksiąg wskazywał w ten sposób nie tylko na swoje szerokie horyzonty intelektualne, lecz także na potęgę gospodarczą kraju, którym rządził. Wiedzieli o tym doskonale książęta Burgundii: jeden z nich, Filip III Dobry, był właścicielem aż 6000 iluminowanych manuskryptów.
„Iluminacja” znaczy „rozświetlenie”. Określenie o tyle adekwatne, że księgi zdobiono nieraz prawdziwym złotem. Autorami ilustracji do tych małych dzieł sztuki byli wybitni artyści, wyznaczający trendy także w malarstwie tablicowym. Dość wspomnieć nadwornego malarza Filipa Dobrego Jana van Eycka, którego talentu iluminatorskiego dowodzą „Godzinki turyńsko-mediolańskie”. Szczególnie godna uwagi jest pochodząca stamtąd miniatura przedstawiająca narodziny Jana Chrzciciela: postacie odziane są jak w czasach biblijnych, znajdują się jednak we wnętrzu typowego piętnastowiecznego domu bogatych mieszczan. Zastawa, umeblowanie, pies i kot polujące na resztki ze stołu – wszystkie te współczesne szczegóły podkreślają ponadczasowość biblijnej opowieści. Poniżej widzimy scenę chrztu Chrystusa: tu też krajobraz i architektura są północnoeuropejskie, nie bliskowschodnie.
Bogactwo detali pozwalających lepiej poznać życie codzienne ludzi średniowiecza to jeden ze znaków rozpoznawczych niderlandzkich iluminatorów. Ich prace wyróżniała też wyrafinowana kolorystyka, znajomość świata przyrody, dbałość o jak najdokładniejsze odwzorowanie krajobrazów, postaci i budowli przy zachowaniu dworskiej elegancji. Wspaniałym przykładem są „Bardzo bogate godzinki księcia de Berry”. „Dzięki darowi bystrej obserwacji bracia Limbourg pierwsi odtworzyli linią i kolorem noc, cienie rzucane przez przedmioty, śnieg, burzę na morzu” – zachwycał się francuski historyk sztuki Jean-Paul Couchoud. Najlepiej znanych jest 12 iluminacji zdobiących dołączony do godzinek kalendarz. Sceny rodzajowe (najczęściej z wiernie oddanym zamkiem w tle) artyści potraktowali tu jako okazję do przedstawienia krajobrazów i zajęć typowych dla danego miesiąca.
Na ilustracji przedstawiającej luty widzimy zatem postacie rąbiące drewno, kulące się z zimna, grzejące przy ogniu (bez bielizny, co pozwala dojrzeć ich genitalia – z dzisiejszego punktu widzenia osobliwy to modlitewnik…), zabezpieczone przed mrozem ule, gołębie łapczywie dziobiące ziarno, owce tłoczące się w zagrodzie. Czerwcowa miniatura ukazuje sianokosy: mężczyźni ścinają trawę, a kobiety ją grabią. Wrzesień to winobranie: chłopi zrywają winogrona, próbują, czy są smaczne, nieopodal stoją gotowe do transportu muły. Na miniaturze styczniowej, za temat mającej noworoczny bankiet, odnajdziemy nawet takie szczegóły jak autentyczna olbrzymia solniczka księcia de Berry: w kształcie okrętu, którego dziób oraz rufę zdobią wyobrażenia łabędzia i niedźwiedzia. Zwracają uwagę niezwykle (jak na tamtą epokę) trafnie oddane proporcje ciała ludzkiego.
Maestria iluminatorów zrodziła z czasem swoisty manieryzm: twórcy dowodzili swych talentów na sposoby tak wymyślne, że budzą rozbawienie. W „Godzinkach Katarzyny Kliwijskiej” świętego Ambrożego otacza bordiura przedstawiająca kraba i małże. Inna bordiura to przegląd rozmaitych klatek dla ptaków. Obramowanie sceny nie ma z nią żadnego związku, służy wzbudzeniu zachwytu nad umiejętnościami miniaturzysty, pięknie odmalowującego zarówno skarby przyrody, jak i ludzkie wynalazki. W „Godzinkach Marii Burgundzkiej” znajdziemy z kolei oryginalnie przedstawioną scenę ukrzyżowania Chrystusa: patrzymy na nią przez okno, przed ramą którego leżą Biblia i różaniec. Artyście nie wystarczyło otoczenie Jezusa niderlandzkimi drzewami, chciał jeszcze skuteczniej wciągnąć widza w świat obrazu, zespolić rzeczywistość współczesną z biblijną – i cel swój osiągnął.
Marta Słomińska