Średniowiecze z reguły nie jest ulubioną epoką historyków bitew
morskich. Ich technika nie zmieniła się wiele od starożytności (choć
udoskonalono technikę abordażu, którego umiejętne zastosowanie zwykle
przesądzało o zwycięstwie), nadal większość walk toczono w pobliżu wybrzeży. Do
drugiej połowy XIV wieku w powszechnym użyciu nie znajdowały się jeszcze
działa, a jednostki biorące udział w bitwach były zwykle statkami handlowymi po
nieznacznych przeróbkach: budowa statków stricte bojowych uchodziła za nieopłacalną.
Chętnych do panowania na morzu wciąż jednak nie brakowało. Bardzo
aktywni byli Arabowie: to właśnie oni jako pierwsi wykorzystali działa w bitwie
morskiej, ale i przedtem śmiało sobie poczynali. Po opanowaniu Półwyspu
Iberyjskiego przypuścili atak na Włochy, a że tamtejsze państewka zajęte były
walką przeciwko sobie, łatwo zajmowali kolejne tereny. Powstrzymani zostali
dopiero w 849 roku pod Ostią. Połączone siły Państwa Kościelnego i jeszcze
kilku włoskich księstw na krótko przed starciem pobłogosławił papież, walczący
z muzułmanami chrześcijanie mieli więc dobry powód, by w przebiegu bitwy dopatrzyć
się Bożej interwencji. O wszystkim zdecydował sztorm, w wyniku którego statki
Arabów uległy rozproszeniu i szybko padły łupem chrześcijan. Gdyby nie ta
bitwa, której następstwem było wyparcie Arabów z Półwyspu Apenińskiego,
historia Włoch mogłaby się potoczyć inaczej.
Na Bałtyku siali postrach wikingowie. Ich wąskie łodzie nie nadawały się
do taranowania, za to mogły wpływać w dolny bieg rzeki i łatwo dawały wyciągnąć
się na brzeg. Specyficzna dla wikingów była taktyka bitewna polegająca na
wiązaniu łodzi. Pewien kronikarz pisał, że dzięki temu wikińska flota „mogła
łatwo rozjechać każdego przeciwnika na swojej drodze”, a w dodatku wiązanie
statków zapobiegało dezercji. Bywało jednak zgubne, o czym przekonał się w
bitwie pod Svold król norweski. Jego flota po powiązaniu okrętów utraciła
mobilność, a nie zyskała na sile, bo jednostki przeciwników – Duńczyków oraz
Jomswikingów – były nie tylko zwrotniejsze i szybsze, lecz także znacznie
liczniejsze. Norwegów atakowano ze wszystkich stron, przecinano wiążące okręty
liny, po czym wybijano załogę. Król Norwegii zginął, a jego następcy musieli
zapomnieć o panowaniu nad Bałtykiem.
Średniowieczne antagonizmy między państwami potrafiły przerodzić się w
serię wojen toczonych przez kilka pokoleń, jak w przypadku konfliktu
wenecko-genueńskiego. Obu tym kupieckim republikom bardzo zależało na ekspansji
w kierunku Morza Czarnego, zdobyciu wpływów handlowych w Konstantynopolu i
Ziemi Świętej. Wojny wenecko-genueńskie obfitowały w bitwy morskie, do historii
przeszło między innymi starcie pod Akką w roku 1258. Wenecjanie nie mieli w tej
bitwie przewagi liczebnej, ale wódz Genueńczyków – stary, niedołężny i
zgnębiony niedawną stratą syna – wolał spokojnie zjeść obiad niż zaatakować w
najdogodniejszym momencie. Dzięki temu Wenecjanie doczekali się
korzystniejszego wiatru, zdążyli rozwinąć szyk bojowy i odnieśli imponujące
zwycięstwo: Genueńczycy stracili prawie połowę galer, a wkrótce potem zostali
wypędzeni z Akki.
Warto wspomnieć, że wojownicy najmocniej kojarzeni ze średniowieczem,
czyli rycerze, do bitew morskich mieli stosunek raczej pogardliwy. Kiedy w 1340
roku pod Sluys Francja po raz pierwszy miała stawić czoła Anglii w bitwie
morskiej, francuscy rycerze odmówili wejścia na pokład okrętów. Człowiek szlachetnie
urodzony dosiada konia oraz włada kopią, łuki i walka piesza odpowiednie są jedynie
dla gminu! Na nieszczęście Francuzów Anglicy takich obiekcji nie mieli: najpierw
ich łucznicy mocno przerzedzili szeregi wroga, następnie niegardzący walką
pieszą rycerze wdarli się na pokłady francuskich okrętów, gdzie łatwo sobie
radzili z umiarkowanie sprawnymi bojowo marynarzami. Francuzi stracili
kilkanaście tysięcy ludzi, ogromną większość okrętów i panowanie nad kanałem La
Manche. Nadchodził kres epoki, w której żołnierze zastanawiali się nad tym,
czego im czynić nie wypada.
Marta Słomińska