„Jestem
lwowianinem i lwowianinem do śmierci pozostanę. Nic się tutaj nie zmieni,
ludzie i narody to nie szafa, którą się przesuwa z kąta w kąt” – oświadczył swego
czasu Stanisław Lem. Istotnie polskiego dziedzictwa Lwowa nie da się z niego
łatwo usunąć. To nie tylko główny ośrodek skupiający mniejszość polską na
Ukrainie, lecz także swoiste muzeum, do którego naszych rodaków ściągają niezliczone
pamiątki przeszłości: od zabytkowych kościołów przez Cmentarz Łyczakowski po
kolumnę Adama Mickiewicza.
Zwiedzanie niektórych lwowskich świątyń to prawdziwa podróż przez
stulecia dziejów miasta. Dotyczy to szczególnie bazyliki archikatedralnej
Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny we Lwowie: zdaje się, że kościołowi
szczycącemu się tak długą historią nie wypadało nosić krótszej nazwy (choć
leniwi zwą go krótko Katedrą Łacińską). Zaczęto go budować jeszcze za czasów
Kazimierza Wielkiego. Bazylika pamięta śluby lwowskie króla Jana Kazimierza (w
zamian za Bożą interwencję obiecał poprawić dolę chłopów i mieszczan, ale słowa
nie dotrzymał) i chrzest Stanisława Leszczyńskiego, a okalający ją szereg
kaplic to pamiątki wieków XVI, XVII i XVIII. Dziewiętnastowieczne witraże
zaprojektowali między innymi Matejko i Mehoffer. Nieotynkowany fragment muru
przypomina o pocisku, który trafił w katedrę podczas walk roku 1919.
Groby tych, którzy wówczas polegli, odnajdziemy na Cmentarzu Obrońców
Lwowa, znanym także jako Cmentarz Orląt. To część Cmentarza Łyczakowskiego, najstarszej
lwowskiej nekropolii, gdzie odnajdziemy też miejsca pochówku słynnych polskich uczonych,
polityków, literatów i malarzy – wśród nich Artura Grottgera, Marii
Konopnickiej, Stefana Banacha czy Gabrieli Zapolskiej. Tutejsze pomniki
nagrobne to zachwycające dzieła sztuki. Do najpiękniejszych należą rzeźby
przedstawiające artystkę Reginę Markowską na łożu śmierci oraz lekarza i
filantropa Józefa Torosiewicza (obejmuje dwójkę ubogich dzieci, które uczy
czytać). Uwagę zwracają też reprezentacyjne grobowce zamożnych rodzin
lwowskich, jak choćby mauzoleum Baczewskich, założycieli fabryki wysoko cenionych
w przedwojennej Europie wódek i likierów.
Jeszcze bardziej imponujące są pomniki umieszczone na lwowskich placach.
Polskie wycieczki niemal zawsze zatrzymują się przy kolumnie Adama Mickiewicza,
ozdobie placu Mickiewicza (kiedyś Mariackiego). Monument powstał w wyniku
rozpisania konkursu mającego uczcić setną rocznicę urodzin wieszcza.
Jednogłośnie wybrano projekt Antoniego Popiela: umieścił on posąg poety u stóp
kolumny zwieńczonej zniczem. Na Mickiewicza spływa właśnie wena poetycka,
uosobiona przez nachylającą się ku niemu skrzydlatą postać. Znacznie niższy i
umieszczony w bardziej kameralnej okolicy – Parku Stryjskim – ale również ważny
dla Polaków jest starszy o kilka lat pomnik Jana Kilińskiego, ufundowany przez
mieszczan lwowskich. Bohaterski szewc w prawej ręce trzyma szablę, lewą zaś
wznosi chorągiew. Wyrzeźbił go Julian Markowski.
Nie wszystkie postaci z postumentów lwowskich pomników miały tyle
szczęścia co Mickiewicz i Kiliński. Bezpowrotnie stracony wydaje się choćby
monument upamiętniający hetmana Stanisława Jabłonowskiego. Po zajęciu Lwowa
przez Austriaków pomnik został obalony, a później przeniesiony w inne miejsce. Kiedy
do miasta wkroczyła Armia Czerwona, Jabłonowski zniknął i już się nie odnalazł.
Zagrożony był też Jan Sobieski, którego pomnika co prawda nie zamierzano
obrócić w perzynę, ale za to planowano przerobić naszego króla na… Bohdana
Chmielnickiego. Ostatecznie zwycięzca spod Wiednia trafił do Gdańska. Niejedyne
to takie przenosiny: pomnik Fredry znalazł się po wojnie we Wrocławiu, a i
warszawska statua Słowackiego powstała na podstawie modelu wykonanego z myślą o
Lwowie. Ale skoro całym narodom przypada los szaf przesuwanych z kąta w kąt, czy
może być inaczej z pomnikami?
Marta Słomińska