Po przegranej bitwie pod Manzikertem bizantyjski cesarz Roman IV Diogenes znalazł się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Zwycięscy Seldżucy zajęli dużą część Anatolii, a samego cesarza wzięli do niewoli. Roman mógł w niej pozostać albo pójść na ustępstwa wobec sułtana: oddać mu Armenię, zapłacić okup, udzielić poparcia. Wybrał to drugie rozwiązanie, ale trafił z deszczu pod rynnę, bo samozwańczy nowy cesarz Bizancjum postanowił ukarać swego poprzednika za zdradę. Oślepiony Roman wkrótce zmarł w klasztorze. Nic dziwnego, że władający Bizancjum pokolenie później cesarz Aleksy wolał nie ruszać na Turków seldżuckich bez potężnego wsparcia militarnego i finansowego. Za jego naturalne źródło uznał braci w wierze: poszukał pomocy u papieża Urbana II, który nie powinien przecież pozwalać, by muzułmanie uciskali chrześcijan w Ziemi Świętej.
Papież nie pozostał głuchy na prośby cesarza. Odbicie Jerozolimy z rąk Turków uznawał za dzieło tyleż zbożne, co korzystne politycznie i majątkowo, wkrótce ogłosił więc rozpoczęcie wyprawy krzyżowej. Wyznaczył dogodny termin: druga połowa sierpnia, po żniwach. Nie przewidział, że wielu rozentuzjazmowanych perspektywą świętej wojny ludzi postanowi dać sobie spokój ze żniwami. Już w marcu liczni chłopi porzucali swoje pługi, mieszczanie warsztaty, przedstawiciele drobnej szlachty sprzedawali skromne majątki. Dziesiątki tysięcy ludzi, w większości niewyszkolonych oraz licho uzbrojonych, zgromadzili pod swoją komendą dowódcy o wymownych przydomkach: Piotr Pustelnik i Walter Bez Mienia. Nie panowali nad tłumem biedaków, w którym było wielu zwykłych przestępców.
Krucjata określana mianem ludowej rozpoczęła się od pogromów Żydów. Nie ocalili ich nawet biskupi, udzielający schronienia w pałacowych murach: umocnienia burzono, Żydów mordowano. W drodze na tereny opanowane przez Turków krzyżowcy w gałganach zdążyli jeszcze splądrować i spalić Belgrad. Kres ich kontrowersyjnym sukcesom położył seldżucki sułtan Kilidż Arslan: pod Civetot zadał chrześcijanom druzgocącą klęskę, mało który uczestnik ludowej krucjaty uszedł z życiem. Triumfujący Seldżucy nabrali przekonania, że krzyżowcy to zgraja łachmytów niezdolnych do stawiania oporu w walce.
Mylili się jednak. W sierpniu do Ziemi Świętej ruszyła krucjata z prawdziwego zdarzenia: trzon armii stanowiło doskonale wyszkolone i wyekwipowane ciężkozbrojne rycerstwo. Jesienią wojacy stanęli pod murami Konstantynopola. Cesarz Aleksy kazał im przysiąc, że wszystkie tereny odebrane Turkom zwrócą Bizancjum. Jeśli miał nadzieję, że krzyżowcy dotrzymają przysięgi, srodze się zawiódł. Najbardziej chyba na Baldwinie z Boulogne, który po zajęciu Edessy mianował się jej hrabią, a później pierwszym królem Jerozolimy. Aleksy mógł się tylko pocieszać, że święte miasto znów jest w rękach chrześcijan. Cała wyprawa krzyżowa zakończyła się bowiem niewątpliwym sukcesem, również dzięki atutowi zaskoczenia. Kilidż Arslan przeżył gorzkie rozczarowanie, gdy w maju 1097 roku pod Niceą zamiast spodziewanej zbieraniny nieudaczników czoło stawili mu mężni rycerze.
Lepiej przygotował się do lipcowej bitwy pod Doryleum: zadał krzyżowcom poważne straty, ostatecznie poniósł jednak porażkę. W październiku chrześcijanie oblegali już Antiochię. Zdobyli ją dzięki zdradzie jednego z dowódców obrony, po czym zabili większość mieszkańców i doszczętnie złupili miasto. Nie była to mądra decyzja: gdy Antiochię oblegli z kolei Turcy, głodujący krzyżowcy wyszli do walki pieszo, jako że konie dawno zjedli. Sił do walki dodało im jednak odnalezienie w antiocheńskiej katedrze cennej relikwii, co uznano za znak od Boga. Zdziesiątkowana, ale ciągle zwycięska armia krzyżowców Jerozolimę oblegała w liczbie najwyżej 7500 ludzi. Według historyków miasto zdobyto głównie dzięki dostarczonym przez Genueńczyków materiałom do budowy wież oblężniczych. Uczestnicy krucjaty woleli mówić o Bożej pomocy, bez której niczego zbudować nie sposób.
Marta Słomińska