Kiedy myślimy o sytuacji osób czarnoskórych w osiemnastowiecznej Europie, najczęściej przed oczyma staje nam obraz niewolnika, traktowanego przez znudzonych arystokratów jak skrzyżowanie służącego z oryginalnie umaszczonym mopsem. Zdarzało się jednak, że na europejskich dworach gościli Murzyni lub Azjaci niemający statusu niewolników, a co więcej, mimo wszechobecnego rasizmu traktowani z szacunkiem. Najczęściej kluczem do sukcesu było rzeczywiste lub zmyślone pochodzenie: afrykański książę budził zaciekawienie i chęć zaimponowania mu kulturą Zachodu. Zainteresowanie różnie rozumianą odmiennością egzotycznych gości obfitowało jednak w niezdrowe podteksty. Wskutek tego Murzyn czy Chińczyk obracający się w kręgach europejskich elit zostawał aktorem, odgrywającym różne role w zależności od cudzych oczekiwań, by uniknąć niekorzystnej odmiany losu.
Ciekawym przykładem takiego talentu aktorskiego był Omai, który w 1774 przybył do Londynu z polinezyjskiej wyspy. Do tego czasu Europę zdążył odwiedzić tylko jeden z jego rodaków, sprowadzony kilka lat wcześniej przez admirała de Bougainville’a. Na podstawie relacji tego ostatniego Polinezję zaczynano postrzegać w Europie jako ziemski raj, gdzie „szlachetny dzikus” żyje w zgodzie z naturą, nie zna fałszu i okrucieństwa. Świadom tego Omai szybko nauczył się grać dwie role: londyńskiego dżentelmena i egzotycznej osobliwości. Był ulubieńcem elit, regularnie wieczerzał w towarzystwie członków brytyjskiej akademii nauk, spotykał się z najdostojniejszymi osobistościami (również królem). Zachwycano się jego wdziękiem, dowcipem, bezbłędnymi ukłonami. Omai został nawet tytułowym bohaterem sztuki teatralnej, w której oczywiście zrobiono z niego królewicza.
Jako członek rodziny królewskiej funkcjonował w Europie także William Ansah Sessarakoo z Ghany. W rzeczywistości był potomkiem wpływowego polityka, to jednak nie zaspokajało próżności Europejczyków, którzy woleli myśleć, że goszczą księcia. William spędził dwa lata w Anglii, gdzie wkrótce zaliczono go do śmietanki towarzyskiej. Podobnie jak Omai budził uznanie za sprawą swoich wykwintnych manier i wdzięku osobistego. Na zachowanym portrecie różni się od europejskich dżentelmenów tylko kolorem skóry: pozuje w wyszywanym złotą nicią surducie, spojrzenie ma pewne i dumne. Do tego stopnia zżył się z miejscową elitą, że w późniejszym okresie zarabiał jako… handlarz niewolników.
Niektórzy egzotyczni goście budzili sensację już samym wyglądem. Żywo interesowano się na przykład Murzynami dotkniętymi bielactwem. Ich sytuacja mogła budzić zarazem obawy i nadzieję, co dobrze pokazuje przypadek George’a Grattona. Jako dziecko był pokazywany na jarmarkach widzom gotowym wysupłać dolara. Z czasem trafił jednak pod opiekę Johna Richardsona, który zapłacił za chłopca tysiąc gwinei, ochrzcił go i zaczął prezentować zamożniejszym widzom. Jak dziś ocenić jakość życia chłopca, który brał udział w poniżających pokazach niczym egzotyczne zwierzę, ale jednocześnie otoczony był dostatkiem i troską? Trudno o jednoznaczną odpowiedź. Warto zaznaczyć, że Richardson zażądał, by po śmierci pochowano go obok George’a – i tak też się stało.
Niestety zdecydowana większość sprowadzanych do Europy Murzynów nie żyła jak William Sessarakoo czy nawet mały George. Obiecywano im sławę i majątek, na miejscu jednak okazywało się, że trafili do piekła. Hotentotka Saartjie Baartman, zmuszana do prezentowania Europejczykom swoich nietypowych cech anatomicznych, traktowana brutalnie, długo liczyła, że wybije się na niezależność. Broniła nawet swoich oprawców w sądzie. Skończyła jednak jako prostytutka i zmarła w nędzy. Zamiast na cmentarzu jej szczątki wylądowały w słojach z formaliną. W filmie „Czarna Wenus” dziennikarz pyta Saartjie, czy na użytek artykułu może z niej zrobić księżniczkę, bo „czytelnikom to się spodoba”. W krainie białych czarny musiał być księciem, żeby godnie żyć.
Marta Słomińska