Pojęcia „noc świętojańska” i „sobótka” obecnie bywają stosowane wymiennie, często świętuje się je równocześnie. Ta pierwsza przypada jednak 23 czerwca, podczas gdy drugą obchodzono dwa dni wcześniej. Obchody takie były nie na rękę Kościołowi, jako że zwyczaje sobótkowe wywodziły się z wierzeń pogańskich. Postanowiono więc zastąpić zabawy sobótkowe obchodami świętowaniem wigilii dnia pamiątki świętego Jana. Wskutek tego oba święta w powszechnym odczuciu zaczęły zlewać się w jedno. Utożsamianie ich ze sobą jest szczególnie łatwe w dzisiejszych czasach, kiedy radosną zabawę łatwo może zakłócić myśl o konieczności wyjścia nazajutrz do pracy. Najwygodniej przesunąć święto na najbliższą sobotę, co zresztą pasuje do jego nazwy. Wiedzę zaś o tym, jak sobótka powinna wyglądać, coraz częściej czerpie się z książek lub Internetu, tradycje bowiem zanikają.
Nieraz to, jak świętują młodzi, nijak się ma do obchodów sobótki zapamiętanych przez ludzi starszych. Ciekawy jest przypadek Suliszewa, wsi leżącej w województwie łódzkim nad rzeką Rawką. Państwowe Muzeum Etnograficzne nakręciło tam film dokumentalny o obchodach sobótki, w którym obrazy współczesnego świętowanie przeplatają się z opowieścią Adama Jarzębskiego, wspominającego czasy międzywojnia. Wówczas w wigilię sobótki zwożono zawsze wozami drabiniastymi drewno jałowca z lasu (prywatnego, ale gajowy patrzył na to przez palce). Stos z tego drzewa bywał na tyle wysoki, że płomienie rozpalonego ogniska sięgały ponad głowy świętujących sobótkę (także mieszkańców innych wsi, ściągających wtedy do Suliszewa). Dopiero po północy najodważniejsi zaczynali się popisywać skokami przez ognisko, bo płomień zaczynał już wtedy przygasać.
Cieszono się muzyką – do tańca przygrywała głównie harmonia – i spławiano Rawką wianki. Ta panna, której wianek, rzucony z drewnianego mostka, pierwszy dotknął brzegu, uchodziła za naturalną kandydatkę do rychłego zamążpójścia. Dziś w Suliszewie most jest betonowy, ale dawne czasy pamięta stary młyn. To pod nim gromadzą się więc dziewczęta. Ich wianki nie toną i płyną żwawiej niż te wite niegdyś przez rówieśniczki Adama Jarzębskiego, ale za to znacznie gorzej wyglądają, ich podstawy wykonuje się bowiem ze styropianu. Obchodom sobótki nie towarzyszy też zapach palonego drewna jałowca, który znajduje się obecnie pod ochroną. Są za to lampiony i pieczone kiełbaski. Czy to zmiana na gorsze? Niekoniecznie. Raczej pójście z duchem czasu, udana próba zintegrowania wiejskiej społeczności dzięki połączeniu tradycyjnych i nowoczesnych pomysłów na obchody sobótki.
Nieco inaczej wygląda to na Litwie. Przede wszystkim nie ma potrzeby przesuwania obchodów nocy świętojańskiej na sobotę, bo 24 czerwca jest dniem wolnym od pracy (również dla Łotyszy i Estończyków, którzy odpoczywają także 23). Inne są też niektóre zwyczaje: wianków na przykład nie spławia się rzeką, lecz próbuje zarzucić na gałęzie dębczaka. Ponieważ rzucające muszą stać tyłem do drzewka, zadanie nie jest łatwe. Wcześniej mają miejsce tańce dookoła dębczaka.
Polskie Państwowe Muzeum Etnograficzne szczególnie zainteresowało się obchodami organizowanymi przez Dom Kultury Litewskiej w Puńsku. Zawierają one wiele mniej lub bardziej przekształconych elementów dawnych wierzeń. Do „programu obowiązkowego” należą między innymi przechodzenie przez specjalnie w tym celu wybudowaną bramę, obmywanie rąk, zbieranie ziół i spotkanie z boginią ziemi. Nad właściwym przebiegiem imprezy czuwa wodzirejka, intonująca pieśni i prowadząca wszystkich do tańca. Tańczy też mężczyzna odtwarzający postać pogańskiego kapłana. Taniec ten, podobnie jak ubiory „żercy” i jego „służebnic”, niewiele ma wspólnego z pogańską tradycją. Czy jednak można dziś poczuć się w dniu sobótki jak na pogańskiej Słowiańszczyźnie, skoro obowiązkową oprawę imprezy masowej muszą stanowić bardzo współczesne wozy policyjne?
Marta Słomińska