Bohaterki najnowszego odczytu Krzysztofa Mrowcewicza znały się dobrze, ale nie rozumiały nawzajem. W dziennikach Dąbrowska potrafiła zadeklarować: „Kocham panią Zofię”, by za chwilę nazwać ją „zamkniętym na sobie samej człowiekiem”. Pisała o odmienności Nałkowskiej, która budziła jej ciekawość, ale tworzyła też dystans między pisarkami. Nie rywalizowała z nią jednak, oprócz sukcesów literackich dzieliła bowiem z Nałkowską imponującą pewność siebie.
Filigranowa, krzywonoga Dąbrowska, gardząca biżuterią, modnymi strojami oraz kobiecymi fryzurami, przez Słonimskiego określana jako skrzyżowanie „jamnika z Piastem Kołodziejem”, w wieku 50 lat radośnie notowała: „wyglądam świetnie i tak młodo, że sama głupieję na swój widok”. Nieco wcześniej stwierdziła: „Kocha mnie dwu najpiękniejszych z urody ludzi w Polsce”. Mogła więc śmiało chwalić Nałkowską, która według jej obserwacji „gładka się zrobiła na gębie”. „Gładka na gębie” Nałkowska była jednak od zawsze. Na zdjęciu z 1905 roku widzimy ją podczas wieczoru literackiego: piękna, młoda, elegancka kobieta, przykuwająca wzrok. Za nią stoi Stefan Żeromski, twierdzący swego czasu, że Nałkowska jest zbyt ładna, by być wielką pisarką. Zapewne jej partnerzy także sądzili, że intelekt czy talent i kobiece powaby nie idą w parze, skoro autorce „Granicy” przyszło napisać: „Musiałam się uprościć, żeby być zrozumianą”.
Nie mogła znaleźć mężczyzny, który byłby jednocześnie interesującym partnerem w rozmowie i namiętnym adoratorem. Gdy porównywała swój potencjał intelektualny z możliwościami drugiego męża, orzekła: „Jest tu taka przepaść, że najtkliwsze uczucie jej nie zasypie”. Gdy pojawiał się człowiek, o którym mogła napisać: „szczęśliwie mądry”, „mobilizuje we mnie całą wartość”, nie było szans na miłosne uniesienia (to opis niezainteresowanego romansowaniem z kobietami Karola Szymanowskiego). W dziennikach pisarki czuje się wieczny niedosyt, apetyt na życie, sławę, miłość, dowody adoracji, ogromną energię.
Energia Nałkowskiej pozwoliła jej zostać nawet posłanką. W powojennej rzeczywistości odnalazła się znacznie lepiej niż Dąbrowska, która szybko dostrzegła ciemne strony socjalistycznego raju. Nałkowska wolała przymykać oczy. Kiedy na otwarcie Sejmu Ustawodawczego w 1947 roku padły słowa o sfałszowanych przez komunistów wyborach, zagrożeniu demokracji i terrorze, pisarka stwierdziła, że takie opinie „służą tylko partii Mikołajczyka”. Swoim przyjaciołom starała się pomagać, interweniowała między innymi w sprawie Jerzego Zawieyskiego. Wytłumaczono jej, że to pisarz „faszyzujący i szkodliwy”: musiała ustąpić. Na liście sygnatariuszy „listu 34” nie znajdziemy jej nazwiska. Jest za to podpis Dąbrowskiej, która przecież bywała czasem na przyjęciach organizowanych przez Bieruta czy Cyrankiewicza, a robienie z siebie „męczennika” nazywała „grą niewartą świecy”.
Nie chciała niepotrzebnie się narażać, ale wiedziała, jak wygląda rzeczywistość. Nie godziła się na mówienie o „przyjaźni polsko-rosyjskiej”, póki ukrywane będą „zbrodnie wywozów, Katynia, Kołymy”. Gardziła pisarzami gloryfikującymi stalinizm („Z parszywych świń składa się ten cały świat literacki”). O Nałkowskiej wypowiadała się ostrożniej, ale nie bez subtelnych złośliwości. Po uwagach o „gładkiej gębie” kontynuowała: „co za pewność siebie, już nie znakomitej pisarki, ale wielkiej figury politycznej. Co za protekcjonalne kiwanie paluszkiem na mężczyzn, którzy w podrygach podbiegają, by jej podać papierosa lub przyjąć […] zlecenie królowej. Musi chyba mieć jeszcze kochanka, bo niepodobna, by same sukcesy w karierze dały jej taki tupet”.
Nałkowskiej rzeczywiście nie brakowało adoratorów. Była zresztą kokietką, co niekiedy wyśmiewano. „Komiczna samiczość starej kobiety, oglądającej się bez ustanku na spojrzenia mężczyzn i ich komplementy” – sarkał Czesław Miłosz. Fotografie Nałkowskiej i Dąbrowskiej pokazują, jak bardzo pisarki różniły się pod tym względem. Dąbrowska nie próbuje nikogo uwodzić, trzeźwo patrzy w obiektyw; Nałkowska wdzięcznie wygina talię, unosi podbródek, układa na ramieniu futro z lisa. Urodzona kusicielka, która może jednak właśnie dlatego sama tak łatwo pozwalała się uwodzić kolejnym mężczyznom i złudzeniom. Potem przychodziły te chwile przebłysków, w których pisała: „Jedyną rzeczą, po jakiej poznaję swoje uczucie, jest cierpienie”.
Marta Słomińska