Choć pod względem powierzchni geograficznej Chiny są trzecim państwem świata, trzeba powiedzieć, że przez ostatnie kilkaset lat zdążyły się mocno skurczyć. Współczesny Polak mówiący o Chinach ma bowiem zwykle na myśli tylko Chińską Republikę Ludową. Tymczasem dla jego przodków słowo „Chiny” stanowiło niemal synonim wyrazu „Wschód”: nazywano tak również Wietnam czy Indie. Chiny były zatem krajem słabo znanym, ale przez to tym bardziej egzotycznym i interesującym. W osiemnastowiecznej Europie motywy chińskie znajdowały się u szczytu popularności: nie było modnego wnętrza bez porcelanowych waz, tapety z mandarynami czy ścian wyłożonych laką. Tylko czy moda szła w parze z pogłębianiem wiedzy na temat Chin?
Niewątpliwie kraj ten budził zaciekawienie. Opinie na temat jego ustroju były jednak podszyte naiwnym idealizmem. Na obrazach Bernharda Rodego widzimy chińską cesarzową doglądającą morwy i cesarza, który sam orze pole. Ten uroczy obrazek wzruszał luminarzy Oświecenia do łez. Ignacy Krasicki w powieści „Historia” pisał: „cesarz […] własnemi rękami znaczną część roli umyślnie na to odłożonej orze. […] Inne sztuki pola orały po nim osoby jego familji, i najprzedniejsi Mandarynowie. Tak przykładny obrządek wycisnął łzy z oczu moich. Życzyłbym z serca, żeby monarchowie nasi naśladowali w tej mierze Chińskich”. Na pouczaniu monarchów się nie kończyło: mandarynów stawiano za wzór polskiej szlachcie. Powtarzano chętnie, że człowiek głupi lub niemoralny nie może w Chinach dostąpić zaszczytów.
Infantylne zachwyty nad chińskim systemem politycznym nie wykluczały jednak pewnej pogardy dla Chińczyków. Oceniano ich jako tchórzliwych i skorych do oszukiwania zagranicznych partnerów w interesach. Co ciekawe, nie uważano ich wówczas za przedstawicieli rasy żółtej. Dostrzegano wprawdzie inny odcień skóry, ale tłumaczono go odmiennością klimatu. Większą uwagę zwracały skośne oczy i małe nóżki Chinek, ofiar zwyczaju krępowania stóp. Intrygował też odmienny ubiór Chińczyków, których z kolei ciekawiły stroje przybyszów z Zachodu. I tak Europejczycy portretowali się przebrani za Chińczyków, „cesarz rolnik” tymczasem dawał się namalować w stroju europejskim. Do integracji było jednak bardzo daleko. Sekret produkcji porcelany Europejczycy próbowali wydrzeć Chińczykom przez całe dziesięciolecia.
A uchodziła ona za dobro luksusowe w pełnym tego słowa znaczeniu: stanowiła symbol zamożności. Szczęśliwi posiadacze cacek z porcelany eksponowali je nieraz tak gorliwie, że przekraczali granicę złego smaku. Tworzono „porcelanowe pokoje”, całe wyłożone drogocennymi misami. Gdzie indziej wszystkie ściany pomieszczenia wykładano dekoracją z laki. W pałacowych ogrodach jak grzyby po deszczu wyrastały chińskie altanki, gdzie zwyczaj picia popołudniowej herbaty wydawał się bardziej na miejscu. Moda na chińską architekturę przyjęła się tym łatwiej, że sprzyjała założeniom sztuki rokoka. Lekkie, ażurowe konstrukcje budziły skojarzenia z zabawą i wypoczynkiem – beztroskim, by nie powiedzieć: bezmyślnym.
Chiny ukazywane na osiemnastowiecznych europejskich tapetach są królestwem stereotypu. Na wszystkich ścianach – holenderskich, francuskich, polskich – widzimy ten sam zestaw motywów, identycznego Chińczyka w śmiesznym kapeluszu i pod wielkim parasolem, z dzwoneczkami, otoczonego kolorowymi ptakami i wygłupiającymi się małpami. Chińczyka dumającego w pozie Buddy, wachlującego się albo łowiącego ryby, a wszystko na tle tego samego, sielankowego krajobrazu. Przez całe stulecia tym właśnie były dla Europejczyka Chiny: sielanką, krainą z bajki. Początki naukowego podejścia do kwestii chińskiej to dopiero wiek XIX. Pseudochińskie tapety wyszły wówczas z mody: prawda nie nadaje się do dekoracji.
Marta Słomińska