„Zrobił się duży szum wokół nazwiska pana Maneta, którego płótna figurują na Salonie Odrzuconych. Ludzie przeciętni nie podnoszą takich protestów przy swoim przejściu” – to słowa malarza Alfreda Stevensa, słusznie przewidującego, że wyszydzanemu przez krytyków sztuki Édouardowi Manetowi historia odda jednak sprawiedliwość. Współczesnemu widzowi może nie być łatwo zrozumieć, co tak szokowało Francuzów w obrazach akurat tego artysty. Czemu zamiast na Salonie Paryskim wystawił swoje płótna na Salonie Odrzuconych?
Po raz pierwszy Manet stawił się przed jury Salonu Paryskiego w roku 1859. „Pijący absynt” zupełnie się nie spodobał: niechlujnie ubrany mężczyzna – sądząc po walającej się u jego stóp pustej butelce i czekającym na opróżnienie kieliszku absyntu, jedynych widocznych na obrazie przedmiotach, uzależniony od alkoholu – nie był w oczach jury postacią godną wystąpienia w roli głównego bohatera płótna. Zarzucono też malarzowi, że jego obraz przypomina szkic, choć efekt „niewykończenia obrazu” był celowy i współgrał z nastrojem dzieła. Jedynym członkiem jury, który docenił „Pijącego absynt”, był Eugène Delacroix, jednak jego uznanie nie wystarczyło, by obraz pojawił się na Salonie. Jeszcze gorzej przyjęto twórczość Maneta w 1863, kiedy przedstawił jury „Śniadanie na trawie”.
Było to śniadanie o tyle osobliwe, że w pikniku brali udział dwaj elegancko ubrani mężczyźni i jedna kompletnie naga kobieta (druga, widoczna w tle, kąpała się w strumieniu). Krytycy orzekli, że sam zamysł obrazu jest wulgarny, a sprawę pogarszają jeszcze prowokujące spojrzenie kobiety (skierowane wprost na widza) i jej rzekoma szpetota (czyli po prostu realistycznie ukazane ciało). Narzekano, że nie wiadomo, o co artyście chodzi, krytykowano jego umiejętności techniczne (Manet dość brutalnie obszedł się tu z perspektywą). Jury nie przyjęło „Śniadania…” na Salon. Podobny los spotkał tysiące innych obrazów: cesarz Napoleon III uznał to za niejaką przesadę i polecił wystawić je na Salonie Dodatkowym (później przyjęła się nazwa Salon Odrzuconych). Okazało się, że wystawa „drugiego sortu” cieszy się równie dużą popularnością jak Salon Paryski.
W myśl zasady „nieważne, co mówią, byle nie przekręcali nazwiska” Manet zyskał na popularności i w roku 1865 jego malarstwo można już było podziwiać na Salonie Paryskim. Znów jednak wywołało ono skandal: tym razem jego przyczyną była „Olimpia”, odziana jedynie w pantofelki i biżuterię, leżąca na łóżku. U jej boku – służąca pokazująca bukiet kwiatów (prezent od sponsora?), u stóp – kot. Kompozycja przypomina „Wenus z Urbino” Tycjana. Ale Wenus to Wenus, a nie luksusowa prostytutka – przynajmniej z nazwy. Piesek zwinięty u stóp Wenus to nie czarny kotek, uznany za aluzję do zakrywanego przez Olimpię dłonią owłosienia łonowego. A wyidealizowane wdzięki Wenus to nie realistycznie oddane ciało „gorylicy” Olimpii! A jakby tego było mało, modelka znów tak samo irytująco gapi się na widza – i jest to trzeźwe spojrzenie „kobiety biznesu”, a nie kokieteria uległej laleczki.
„Skandaliczny” aspekt twórczości Maneta przesłonił na długo to, co w jego malarstwie subtelne i delikatne. A przecież ten artysta miał tyle do zaoferowania! Krytykowany za rzekome braki w technice malarskiej, po mistrzowsku umiał grać kolorem i światłem. Oskarżany o wulgarność, umiał w swoich obrazach oddać subtelności ludzkiej psychiki. Dość wspomnieć „Śliwkę” i łagodną rezygnację widoczną w spojrzeniu i pozie kobiety pochylonej nad kieliszkiem śliwkowej brandy czy jedno z najbardziej znanych dzieł Maneta – „Bar w Folies-Bergère”. To obraz w obrazie: za barem stoi smutna kelnerka, a w lustrze majaczą: jej postać, tłum gości i podchodzący do baru mężczyzna, który jednak widoczny jest tylko w odbiciu, a nie przy samym barze. Czy zatem obraz w lustrzanej tafli to marzenie kelnerki? Majak wywołany przemęczeniem, używkami, chorobą? Bolesne wspomnienie? Jak przystało na nieprzeciętnego malarza, Manet pozostawia odpowiedź naszej wyobraźni i wrażliwości.
Marta Słomińska