„Jest to sztuka w służbie wiary. Zurbaran pragnął wywołać u widza podobne przeżycie mistyczne, jakie było udziałem świętych na jego obrazach” – tak w skrócie opisuje dzieło Francisca de Zurbarána dyrektor działu konserwacji i badań muzeum Prado Gabriele Finaldi. Niewątpliwie obrazy nieco dziś zapomnianego hiszpańskiego artysty sprzyjają religijnej kontemplacji: z ciemnego na ogół tła, które nie pozwala na rozproszenie uwagi, wyłaniają się postacie lub przedmioty wyraziście oświetlone, starannie upozowane lub ułożone. Dbałość o szczegóły (mistrzowskie oddanie niezliczonych, traktowanych po rzeźbiarsku fałd szat, martwe natury pozwalające nieomal poczuć gruzłowatość skórki cytryny) łączy się z niezwykłą umiejętnością ich syntezy, przykucia uwagi widza. Eleganckie obrazy Zurbarána mają w sobie siłę, tajemnicę i osobliwy, jakby pozaziemski spokój.
Choć nazywany „hiszpańskim Caravaggiem” i jak on mający słabość do ostrego światłocienia, w odróżnieniu od włoskiego mistrza Zurbarán unikał scen dramatycznych, epatowania cierpieniem wypisanym na wykrzywionych twarzach czy fontannami tryskającej krwi. Jego „Święty Serapion”, choć poniósł właśnie męczeńską śmierć w wyniku okrutnych tortur, na pierwszy rzut oka wydaje się pogrążony we śnie. Dopiero po chwili dostrzegamy postronki na jego nadgarstkach i nienaturalne ułożenie ciała. Ubiór skrywa rany świętego, zamiast krwawej czerwieni widzimy symfonię w bieli: habit Serapiona mieni się jej niezliczonymi odcieniami, jakby artysta chciał pociągnąć nasze myśli nie ku makabrycznej śmierci zakonnika, lecz ku jego świętości i zjednoczeniu z Chrystusem. Ręce, za które powieszono świętego, zdają się lekko wznosić ku niebu w akcie modlitwy.
Na obrazach przedstawiających święte Agatę i Apolonię też nie zobaczymy obcęgów wyrywających zęby czy szarpiących piersi. Męczennice Zurbarána wyglądają jak królewny: śliczne, o gładkich licach, strojne w jedwabie i perły, przyjmują wdzięczne pozy, posyłają nam powłóczyste spojrzenia. Części ciała, których zostały pozbawione podczas tortur, niosą na tacach jak jeszcze jeden element biżuterii. Fizyczna uroda świętych staje się tu pomostem do ukazania ich piękna duchowego.
Duchowość przeziera w dziełach Hiszpana nawet przez przedmioty codziennego użytku: wiklinowe koszyki, gliniane naczynia. Pieczołowitość, z jaką układane są na jego obrazach, nasuwa myśl o rytuałach religijnych. O słynnej „Martwej naturze z pomarańczami” Wendy Beckett – zakonnica i miłośniczka sztuki zarazem – napisała, że „ma w sobie jakąś wzniosłą monumentalność, w której wyraża się poczucie wartości skromnych rzeczy. Owoce ułożone jakby na ołtarzu […] pozwalają nam odczuć walor świętości zjawisk”. To samo dotyczy innych obrazów Zurbarána: „Martwa natura z czterema naczyniami” gliniany dzbanek przedstawia jak naczynie liturgiczne, a tematem „Agnus Dei” jest skrępowany baranek z półprzymkniętymi oczami, który nawet przy nieznajomości tytułu dzieła kojarzy się z ofiarą Chrystusa. Prostota tych martwych natur pozwala w pełni wybrzmieć ich symbolice.
Czy na twórczość artysty mogły mieć wpływ nauki hiszpańskich świętych, żyjących na krótko przed nim? Święta Teresa z Ávili pouczała, że „także wśród garnków przechadza się Pan”, święty Jan od Krzyża swojej książce o udrękach, jakie trzeba przetrwać, by zjednoczyć się z Bogiem, nadał tytuł „Noc ciemna”. Zurbarán wiele w życiu przeszedł: pochował trzy żony i kilkanaścioro dzieci, z malarza wynoszonego pod niebiosa przez króla Hiszpanii stał się nieomal nędzarzem. Czy mógł postrzegać swoje cierpienia jako bolesne oczyszczenie z przywiązania do świata doczesnego? Nie wiemy, mówią do nas tylko obrazy. Takie jak „Objawienie apostoła Piotra przed świętym Piotrem Nolasco”: zakonnik klęczy w pustym, ciemnym pomieszczeniu, gdzie nie sposób nawet odróżnić ścian od podłogi, zawieszony w mroku nocy. Rozświetla ją tylko – i aż – mistyczny płomień nadprzyrodzonej wizji.
Marta Słomińska