Zabytków romańskiej sztuki malarskiej – czy to w postaci fresków, czy iluminacji zdobiących średniowieczne księgi – nie mamy w Polsce wiele. Malowidła naścienne przez wiele wieków blakły, marniały wskutek zaniedbań, ulegały zniszczeniu w wyniku wojen albo przez zwykłą ludzką bezmyślność. W drugiej połowie XIX wieku konserwatorzy kościołów średniowiecznych zapamiętale skuwali pokryte freskami tynki, by świątynie zyskały – a według uczonych wandali odzyskały – surowy, „prawdziwie romański” wygląd.
Spośród malowideł, które w lepszym lub gorszym stanie dotrwały do naszych czasów, za najbardziej wartościowe uchodzi to znajdujące się w Tumie pod Łęczycą. W zachodniej apsydzie tamtejszej kolegiaty odnajdziemy wyobrażenie tronującego Chrystusa. U jego prawego i lewego boku stoją Maryja i Jan Chrzciciel, niżej dostrzegamy apostołów. Najbardziej intrygują jednak cztery dziwne kształty, u góry zwieńczone sylwetkami ptaków, u dołu zaś mające koła. Zapewne to nawiązanie do wizji zawartej w Księdze Ezechiela („Przypatrzyłem się tym istotom żyjącym, a oto przy każdej z tych czterech istot żyjących znajdowało się na ziemi jedno koło”). Ale jaki jest wydźwięk tego przedstawienia? Niektórzy badacze dopatrują się tu obrazu Sądu Ostatecznego, inni mówią o adoracji Chrystusa, a nawet politycznym przesłaniu mającym trzymać w ryzach ambicje książąt dzielnicowych.
Mniej udane pod względem artystycznym, ale również bardzo ciekawe jest malowidło zdobiące ścianę kaplicy bazyliki w Czerwińsku nad Wisłą. Pochodzi z XIII wieku i przedstawia rozmaite sceny biblijne, od stworzenia świata przez historie Adama, Abrahama i Noego aż po męczeństwo świętego Szczepana i nawrócenie Szawła. Żywe, kontrastowe barwy (żółta, czerwona, zielona) odcinają się wyraźnie od białego tła. Poszczególne sceny zamknięto w okręgach i prostokątach, co historykom sztuki przypomina schemat karty w Biblii moralizowanej, a laikom komiks. Na najlepiej zachowanym fragmencie malowidła mężczyźni ścinają drzewo mające posłużyć do budowy arki Noego. Pozostałych bohaterów fresku rozpoznajemy z większym trudem: świętego Piotra dzięki pozycji do góry nogami, w której go ukrzyżowano, świętego Pawła po trzymanych przezeń księdze i mieczu.
Znacznie lepiej niż polskie romańskie malowidła mają się pochodzące z tego samego okresu iluminowane księgi. Najstarsze manuskrypty przechowywane obecnie w polskich zbiorach nie są rodzimego pochodzenia: przywozili je ze sobą cudzoziemscy duchowni, narzeczone piastowskich książąt i królów wnosiły cenne księgi w posagu. Najbardziej wiekowy zabytek tego typu to Praedicationes („Kazania postne”) z przełomu VIII i IX stulecia. W porównaniu z późniejszymi rękopisami wydaje się niemal skromny – tylko jedna całostronicowa miniatura, poza tym inicjały z kunsztownymi ornamentami. Dużo efektowniej prezentuje się Sakramentarz tyniecki z wieku XI. Należy do tak zwanych kodeksów purpurowych: spośród setek stronic księgi aż 38 ma tło w kolorze purpury, który to barwnik osiągał w średniowieczu zawrotne ceny. Całości dopełniają złote i srebrne litery.
Prócz kodeksów purpurowych istniały też złote, w całości zapisane złotymi i srebrnymi literami. Jednym z nich jest Złoty kodeks gnieźnieński. Do Polski sprowadzono go najpewniej za panowania Bolesława Śmiałego lub Władysława Hermana: mógł być prestiżowym nabytkiem lub posagiem książęcej żony. Sto jedenaście zapisanych złotem pergaminowych kart oprawiono w deskę pokrytą skórą i ozdobioną pozłacanymi srebrnymi plakietkami. Iluminacje przedstawiają głównie sceny z życia Chrystusa. Choć niezwykle cenny i z tej racji wpisany na Listę Krajową Programu UNESCO „Pamięć Świata”, Złoty kodeks jeszcze pod koniec XX wieku był okazjonalnie używany w liturgii (ostatnio przez Jana Pawła II w Bydgoszczy). Trudno dać wiarę, że w tak dobrym stanie przetrwał tyle stuleci nie w muzealnych gablotach, lecz w rękach wiernych.
Marta Słomińska