Lekturę swojej najnowszej książki „Czterdziestolatek. Historie z Ursynowa” Maciej Mazur opisuje jako „trochę pouczającą, a trochę otwierającą oczy na urok betonowego osiedla”. Jedną ze składowych tego uroku było budowanie Ursynowa „pośrodku niczego”. Bohaterowie książki wspominają wyprawę do kolegi na prywatkę przez dzikie pustkowie, gdzie pojedyncze betonowe płyty udające ścieżkę giną wśród bujnych zarośli, a „pagórkowaty krajobraz przypomina Księżyc”. Na jednym z ilustrujących książkę zdjęć widzimy, jak wierni uczestniczący w procesji maszerują przez pole porośnięte sięgającą im po kolana trawą. Tuż obok stoją bloki. Niesamowite wrażenie robi stara fotografia ulicy Kazury, kończącej się jak nożem uciął: parę metrów od jezdni ląduje paralotniarz. Startował oczywiście z Góry Trzech Szczytów, nieoficjalnie zwanej Kazurką.
Niektóre z ursynowskich budowli nie tylko wyrastały jak grzyby po deszczu, lecz także błyskawicznie znikały. Tak było z drewnianym kościółkiem wzniesionym nieopodal bloków przy ulicy Kazury, dookoła którego w filmie „Zawrócony” dzielnicowy umyka przed rozsierdzonym Zbigniewem Zamachowskim. „Zrobia z ciebie radzieckiego kangura!” – słyszy. Rzecz bowiem teoretycznie dzieje się na Śląsku, ale napięty budżet zmusił filmowców do skorzystania z ursynowskiego pleneru. Po nakręceniu filmu kościółka się pozbyto.
H2O przy Nowoursynowskiej to z kolei przykład ursynowskiej budowli, która miała służyć mieszkańcom przez długie lata, ale okazała się gmachem widmem. Pierwotnie zamierzano w nim ulokować centrum rozrywki z restauracjami, barami, kręgielnią, placem zabaw i fontannami, od których zapewne H2O wzięło nazwę. Przez długi czas wszystko szło dobrze, wykupiono już nawet reklamy w Multikinie. „Po filmie zapraszamy do H2O. Przystań wolnego czasu czeka, bierz kurs na Nowoursynowską!” – zachęcał widzów lektor. W rzeczywistości czekał tylko stróż, który pilnował pustego budynku, bo inwestorowi nagle skończyły się pieniądze. Kolejny nabywca chciał H2O przerobić na uczelnię medyczną i przychodnię, ale uniemożliwiły mu to skomplikowane przepisy: zmienił się tylko kolor elewacji. Gmach wciąż czeka na użytkowników.
Takie sytuacje niejako zachęcały mieszkańców Ursynowa, by brali sprawy we własne ręce i zagospodarowywali wolną przestrzeń osiedla, jak umieją. Niestety władzom bywało to nie w smak. W 1980 roku postanowiono na przykład utworzyć park, co oznaczało likwidację dzikich ogródków działkowych nad Smródką. Park powstał dopiero trzy dekady później, ale buldożery wjechały do ogródków natychmiast i ku przerażeniu działkowców zaczęły niszczyć owoce ich wieloletniej pracy. Za robotnikami ciągnął tłum ludzi: mieszkańcy Ursynowa czym prędzej popędzili ratować swoje krzewy i byliny, tym bardziej że znalazło się wielu takich, którzy skorzystali z okazji, by wyciągnąć rękę po cudze kwiaty, jabłka czy pomidory. Do dziś widać ślady likwidowanych ogródków: zarysy basenów ogrodowych, fundamenty starych altanek, ocalałe drzewa, z których niektóre wciąż jeszcze owocują.
Nie tylko kwiaty działkowców zniknęły z krajobrazu Ursynowa. Pozbyto się też kwietnych napisów rozsławiających nazwy osiedli. Tylko na zdjęciach można obecnie podziwiać begonie układające się w słowo „Jary”: jedynym śladem po nim jest dziś dołek w ziemi. W „Czterdziestolatku…” pełno jest zdjęć ukazujących Ursynów, jakiego już nie zobaczymy: tu bronowanie koniem pola na tle bloków, ówdzie samolot stojący obok pętli autobusowej. Młodszych mieszkańców dzielnicy zaskoczy też fotografia, na której szczyt Kopy Cwila wieńczy stacja wyciągu narciarskiego: do dziś ostał się tylko jej betonowy fundament. Nawet na widok starych reklam w oku może się zakręcić łezka: Ikea zachwalana była jako „niezwykły dom meblowy ze Szwecji”. Tak niezwykły, że ursynowianie chyłkiem wynosili z Ikei firmowe torby, by zadawać z nimi szyku na mieście. Ot, uroki osiedla wyrosłego w szczerym polu.
Marta Słomińska