Maja Berezowska deklarowała, że nie ma rzeczy wspanialszej niż ludzkie ciało, toteż będzie je malowała, póki żyje. Uwielbienie dla urody ciał młodych ludzi i uwiecznianie jej w sztuce łączyło Berezowską z inną artystką, Tamarą Łempicką. Ponadto obie malarki doskonaliły swój warsztat w Petersburgu. Maja, córka inżyniera budującego kolej transsyberyjską, uczęszczała do tamtejszej szkoły plastycznej od 1908 roku. Tamara, której rodzicami byli rosyjski prawnik i Polka Malwina Dekler, lekcje rysunku w petersburskiej Akademii Sztuk Pięknych pobierała od roku 1911. Zarówno Berezowska, jak i Łempicka musiały stawić czoła totalitaryzmom XX wieku: talent Mai pozwolił jej przetrwać w obozie Ravensbrück, wdzięki Tamary uratowały aresztowanego przez bolszewików męża artystki. Ci, którzy mieli okazję widzieć obie malarki, z pewnością nie powiedzieliby jednak, że były do siebie podobne.
Maja Berezowska w ogóle nie przypominała frywolnych bohaterek swoich obrazów, smukłych ślicznotek strojonych w chętnie zrzucane koronki i tiule. Urody była przeciętnej, ubiór preferowała skromny, a kształty miała na tyle obfite, że w noc poślubną zdumiony mąż zapytał: „Maju, to wszystko moje?”. Tym mężem był Kazimierz Grus, który pomógł Berezowskiej rozwinąć się jako artystce i dzielił z nią ferwor patriotyczny: brali udział w przygotowywaniu śląskich plebiscytów. Niestety wybranek Mai lubił też zaglądać do kieliszka, co nierzadko kończyło się biciem żony. Berezowska zdecydowała się na rozwód. Nie wyszła za mąż ponownie, ale coraz więcej rysowała, malowała, a ponadto projektowała kostiumy i tworzyła scenografię dla kabaretów. Współpracowała z licznymi czasopismami jako ilustratorka i karykaturzystka. To ostatnie zajęcie wpędziło ją w kłopoty.
Seria karykatur zatytułowana „Miłostki słodkiego Adolfa” rozsierdziła hitlerowców. Najpierw był proces przed francuskim sądem, który skazał artystkę na symboliczną grzywnę. Po wybuchu wojny Niemcy zesłali Berezowską do obozu koncentracyjnego, gdzie podziwiające talent Mai więźniarki zniszczyły dokument, w którym nakazywano ją zabić. Malarka odwdzięczyła się pięknymi portretami osadzonych. Gdyby nie pasiaki i numery obozowe, namalowane kobiety w ogóle nie wyglądałyby na więźniarki: są urodziwe, rumiane, pogodne, mają gęste włosy i zaokrąglone policzki. Berezowska tłumaczyła, że chciała pocieszyć rodziny, którym osadzone posyłały te wizerunki, ale to chyba tylko część prawdy. Maja zawsze malowała rzeczy piękne i wesołe: romanse, zabawy, kwiaty. Niewykluczone, że nawet za drutami obozu nie mogłaby odmalowywać życia w czarnych barwach.
Rzeczywistość zaklinała też Łempicka. Na jej obrazach każda kobieta ma twarz i ciało bogini, a kiedy siada za kierownicą auta, jest to bugatti, nawet jeśli w roli modelu wystąpił samochód marki renault. Brzydocie Tamara mówiła stanowcze „nie”. Wstęp do jej łóżka mieli tylko najpiękniejsi mężczyźni i kobiety, a córka Łempickiej nie mogła witać gości, bo ci gotowi by jeszcze odgadnąć datę urodzenia matki na podstawie wieku córki. Prawdziwa tragedia dla kobiety takiej jak Tamara: atrakcyjnej jak gwiazda filmowa, nad wyraz zgrabnej i szykownej.
Urokowi Tamary ulegali niemal wszyscy, od szwedzkiego konsula, który w zamian za wspólną noc z Łempicką wyrwał jej męża Tadeusza ze szponów czekistów, po słynnego poetę D’Annunzia. Jemu wspólnej nocy Tamara odmówiła, gdyż był to według niej „stary karzeł”, a i tak dostała pierścionek z wielkim topazem. Nic dziwnego, bo w odróżnieniu od Berezowskiej Tamara zawsze wyglądała, jakby zeszła ze swojego obrazu: piękna, namiętna, wyzwolona. Nie stroniła od narkotyków i szalonych imprez, na ulubioną modelkę wybrała prostytutkę, uwodziła marynarzy w spelunkach. Wszystko to nie nauczyło jednak Tamary cynizmu: gdy Łempicki odszedł do innej, popadła w depresję. Po latach artystka powiadała o swoich mężach, że „pierwszy był bardzo przystojny, a drugi miał charakter”. Potem wracała do swoich obrazów: te zawsze miały charakter, a i pięknem zniewalały.
Marta Słomińska