Do XVIII wieku przeświadczenie białych Europejczyków o własnej wyższości nad czarnoskórymi nie miało podłoża ściśle naukowego. Patrzono na Murzynów z góry, ponieważ nisko ceniono afrykańskie osiągnięcia cywilizacyjne, nie zakładano jednak, że kolor skóry przesądza o możliwościach intelektualnych czy determinuje cechy charakteru. Paradoksalnie to nie przesądy wieków ciemnych, lecz postępy naukowe doby oświecenia spowodowały rozprzestrzenienie się rasizmu w jego najgorszej formie. Walnie przyczynił się do tego rozwój systematyki i nauk przyrodniczych. Wielkie zasługi na tym polu położył Karol Linneusz, przyrodnik, któremu zawdzięczamy opisy kilkunastu tysięcy gatunków roślin i zwierząt. Niestety lektura jego monumentalnego dzieła „Systema Naturae” utwierdzała zapewne współczesnych w przekonaniu, że czarni należą do podgatunku niewolników.
Linneusz doszedł do wniosku, że przedstawiciele gatunku Homo sapiens w zależności od kontynentu, na którym żyją, różnią się nie tylko wyglądem, lecz także usposobieniem. Europejczycy mieli być zatem łagodnymi, pomysłowymi sangwinikami, przestrzegającymi prawa. Azjatów Linneusz opisał jako upartych, wyniosłych melancholików, którzy zamiast wyrokami prawa kierują się sądami opinii publicznej. Amerykanom przypisał choleryczny temperament i postępowanie zgodnie z niepisanymi obyczajami. Afrykanów wreszcie uznał za flegmatycznych, leniwych niedbalców, mających w pogardzie zarówno prawo, jak i obyczaje, powodowanych wyłącznie indywidualnymi kaprysami. Stąd bardzo niedaleko już do wniosku, że niezorganizowanym, ospałym mieszkańcom Afryki potrzebne są rządy silnej ręki, najlepiej europejskiej.
Naturalnie nie wszyscy Europejczycy dali się przekonać Linneuszowi, że jasna cera lub niebieskie oczy wskazują na czyjąś pomysłowość czy praworządność, a wełniste włosy, płaski nos i wydatne wargi zdradzają lenistwo fizyczne tudzież umysłowe. Do sceptyków zaliczał się między innymi drugi książę Montagu, znany z zamiłowania do działalności charytatywnej i głupich dowcipów. Trudno dziś powiedzieć, którym z tych upodobań się kierował, gdy postanowił sfinansować zachodnią edukację czarnoskórego podrostka i udowodnić, że kształt nosa nie przeszkodzi chłopcu osiągnąć znakomitych wyników w nauce. Tak oto na uniwersytet w Cambridge wstąpił Francis Williams, syn wyzwoleńca z Jamajki. Eksperyment się udał: czarnoskóry student błyszczał intelektem i talentem, z czasem został poetą. Drugi murzyński podopieczny Montagu wyrósł na cenionego kompozytora i aktora.
Zwolennicy tezy o wrodzonej głupocie przedstawicieli rasy czarnej mogli oczywiście się upierać, że wyjątek potwierdza regułę. Ileż jednak było takich wyjątków! A intelektualny niepokój podsycały inne problemy, jak choćby kwestia albinizmu czarnoskórych. W 1744 roku tak opisano murzyńskie dziecko dotknięte albinizmem: „skóra bardzo biała i blada podkreśla jedynie jego brzydotę”. Ręce „bardziej przypominają łapy zwierzęcia”. Skoro czarny był biały, należało wyszukać inne fizyczne defekty, dowodzące jego naturalnej niższości.
Stereotypy nie dawały się łatwo obalać. Świadczy o tym choćby podejrzliwość, z jaką współcześni historycy sztuki oglądają portrety czarnoskórych, którzy osiągnęli w XVIII wieku sławę. Czy wraz z nią zdobyli szacunek? Francis Williams ma na obrazie wielką głowę i cienkie nogi. Karykatura? A może tylko mierne zdolności malarza? Nie mniej wątpliwości nasuwa analiza portretu Jeana-Baptiste’a Belleya, pierwszego Murzyna zasiadającego we francuskim parlamencie. Polityk pozuje w obcisłych jasnych spodniach, uwypuklających rozmiar genitaliów, na które dodatkowo ściąga uwagę układ jego prawej dłoni. Czy malarz należał do tych, którzy na podstawie wyglądu narządów płciowych przypisywali czarnoskórym nienormalną pobudliwość seksualną? Może nigdy nie znajdziemy odpowiedzi. Niewykluczone zresztą, że wcale nie chcielibyśmy jej poznać.
Marta Słomińska