W rodzinie Antoniego Słonimskiego bardzo trudno było o brak talentu. Pradziadek poety konstruował maszyny liczące, budzące sensację na posiedzeniach Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Uzdolniona literacko babcia wspierała swoimi inicjatywami rozwój sztuki dramatycznej (w reżyserowanym przez nią spektaklu debiutował Abraham Goldfaden, twórca żydowskiego teatru narodowego). Dziadek zasłynął jako wynalazca: opatentował między innymi urządzenie usprawniające pracę telegrafu, sikawkę strażacką i cynowanie naczyń z lanego żelaza. Ojciec był znanym lekarzem i twórcą zgrabnych aforyzmów. Talent do wygłaszania złotych myśli Antoni Słonimski odziedziczył, ale od medycyny zdecydowanie wolał poezję i warszawską Akademię Sztuk Pięknych.
Jednym z profesorów Słonimskiego był Eligiusz Niewiadomski, rozstrzelany później za mord na prezydencie Narutowiczu. Cześć pamięci prezydenta dwaj poeci – Tuwim i Słonimski – oddali w swoich wierszach, bardzo zresztą różnych. Podczas gdy Tuwim głośno oskarżał ludzi moralnie odpowiedzialnych za zbrodnię, Słonimski skupił uwagę na prezydencie, umierającym „na pluszowej kanapce, wśród ciekawych tłoku”. O Niewiadomskim pisał: „Wysoki, w binoklach, szczupły, sztywno chodząca normalność. Chyba jedna cecha szczególna. Nie uśmiechał się. Nie miał poczucia humoru. Czy był psychopatą?”.
Poczucie humoru, którego brak u Niewiadomskiego tak go uderzył, Słonimski uważał za ratunek przed samouwielbieniem, skłonnościami do agresji i arogancji, nietolerancją. Raz oświadczywszy: „Bóg mi powierzył humor Polaków”, starał się godnie reprezentować naród w kontaktach z zagranicą. Wspominał po latach, jak „wychowywał” Włodzimierza Majakowskiego: „chciał trochę swoich polskich kolegów epatować wzgardliwym dla burżuazyjnych form zachowaniem, więc gdy siadł za stołem, wyjął ręką z salaterki pełnej kopru kiszony ogórek i zagryzł ostentacyjnie. W odpowiedzi wziąłem z półmiska pełną dłonią sałatkę majonezową. Majakowski chwilę popatrzał na mnie, wreszcie uśmiechnął się, ogórek położył”.
Słonimski pilnował, by zagraniczni literaci zachowywali się godnie, ale sam również przyjmował ich, jak należało. Gdy szykował się na powitanie w Warszawie Chestertona, opłacił kilku wyrostków zarabiających na życie sprzedawaniem gazet. Mieli oni za zadanie wznosić okrzyki na cześć pisarza, którego podobno tak uradował składany mu hołd, że nie zauważył, jak dalece wiwatujący chłopcy w podartych ubraniach odbiegają od stereotypowego wizerunku miłośnika twórczości Chestertona. Słonimski nie pozostawiał samym sobie także polskich pisarzy odwiedzających obce kraje. Szczególnie ucieszyła go wiadomość o odczycie, który Boy wygłosił w mieście Cognac. „Boy w Cognacu to zaiste coś nowego” – pisał wtedy. „Jak dotąd, koniak bywał w Boyu. Ma to wszelkie cechy rewizyty.”
Koniak pojawił się także w jednej ze złośliwych recenzji sztuk wystawianych na deskach warszawskich teatrów. „Wdzięk przedstawienia reprezentowały pp. Brochwiczówna, Grossówna i młoda osóbka oznaczona w programie, jak dobra marka koniaku, trzema gwiazdkami” – zachwalał Słonimski komedię „Przedwojenna buchalteria”. Mocne trunki mogły być poecie przy recenzowaniu przydatne, bo sądząc po tym, jak oceniał wystawiane sztuki, dla człowieka trzeźwego ich oglądanie stanowiło prawdziwą udrękę. Jeśli Słonimski pisał: „sztuka ta może przygnębić i odebrać humor człowiekowi, który wygrał dolarówkę”, nie było najgorzej. Częściej można było przeczytać: „Wychodzimy z teatru i płaczemy z radości. Paru widzów tańczy i śpiewa dziecinne piosenki. Strasznie przyjemnie, że sztuka się skończyła”. Do pisania recenzji pochlebnych częściej niż raz na kwartał Słonimski nie dał się przekonać. Twierdził, że to się nie opłaca.
Obrażeni artyści zawsze mogli wyzwać Słonimskiego na pojedynek, ale niezbyt się im to opłacało. Artystę plastyka Mieczysława Szczukę Słonimski postrzelił w kolano, a sam nie został nawet draśnięty. Lepszy był już pomysł Witkacego, który po negatywnej recenzji „Wariata i zakonnicy” ogłosił, że Słonimski spadł z 4. miejsca listy jego przyjaciół na 37. Ostatecznie poeta sam stwierdził, że jeśli nawet dowcip jest bronią, nie należy karać za jego nielegalne posiadanie.
Marta Słomińska