W kręgu dadaizmu i futuryzmu

„Chcemy zniszczyć muzea” – deklarowali futuryści w jednym ze swoich manifestów, ogłoszonym 20 lutego 1909 roku. Kilka lat później mistrz dadaistów Marcel Duchamp zaproponował zrobienie z portretu Rembrandta deski do prasowania. Ani futuryści, ani dadaiści nie mieli krzty szacunku dla Mony Lisy: pierwsi chętnie zobaczyliby ją w płomieniach, drudzy woleli dorysować modelce Leonarda wąsy oraz brodę i uzupełnić tak powstały wizerunek nieprzyzwoitym komentarzem. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że dadaistów i futurystów powinno coś łączyć, w istocie jednak trudno o dwa ruchy artystyczne tak odmienne pod względem przyjętych teoretycznych założeń, estetycznych upodobań czy postaw wobec życia. Dla futurystów Mona Lisa była zła, bo staroświecka, a z punktu widzenia dadaistów – skażona nowoczesną cywilizacją.

   Według futurystów o żadnym skażeniu cywilizacyjnym nie mogło być mowy: nowoczesność kojarzyli z pięknem, potęgą i higieną. Głosili, że znacznie piękniejszy od Nike z Samotraki jest samochód wyścigowy. Kochali postęp, a podziwianie zabytków uważali za szkodliwe kierowanie myśli ku przeszłości. Tym, co ich fascynowało, był pęd, zgiełk, tłok, ryk maszyn, oślepiający blask lamp elektrycznych. Teatr futurystów, mający wiele z kabaretu, łączący artystyczną prowokację i polityczną satyrę, drażniący jaskrawą kolorystyką oraz agresywnymi efektami dźwiękowymi, też nie mógł funkcjonować prawidłowo w nobliwych, klasycznych wnętrzach: wolano od nich kawiarnie lub przybytki służące degustacji mocniejszych napitków. Uderzający do głów alkohol niemal zawsze gwarantował bójki, w których futuryści bardzo gustowali. Żeby bójek było więcej, smarowali klejem fotele.

   Życzyli sobie, by ich irytujące przedstawienia i manifesty doprowadzały ludzi do pasji, chcieli wyładowania złości w przemocy. Bójki i awantury miały dla futurystów walor oczyszczający, wojnę nazywali nawet „jedyną higieną świata”, w dodatku pasującą do uprawianego przez nich kultu siły. Jedno trzeba im przyznać: nie poprzestawali – jak wiele innych czołowych postaci europejskiej kultury – na tworzeniu teorii, realizowali swoje idee w praktyce. Guru futurystów Marinettiemu niestraszne były pomidory, jajka i filiżanki, którymi obrzucali go zbulwersowani widzowie, ale uczniowie przerośli mistrza: po wybuchu I wojny światowej nie ulękli się nawet kul. Ochoczo ruszyli na front, aby tam pracować nad „higieną świata”. Niejeden z nich przypłacił to życiem: zginęli między innymi malarz Umberto Boccioni i architekt Antonio Sant’Elia.

   Dadaiści nie mieli najmniejszego zamiaru wykrwawiać się na wojnie. Uważali ją za szaleństwo, przejaw skrajnej degeneracji, do jakiej prowadzi cywilizacja. Tristan Tzara przestrzegał przed cenieniem „odwagi, jakiej trzeba, by dać się zastrzelić w imię idei narodu”, ten bowiem jest „kulturalnym stowarzyszeniem psychopatów”, którym lektura Goethego wcale nie przeszkadza nadziewać ludzi na bagnety. Ba, jeszcze ich do tego zachęca! Dadaizm wyśmiewał kult nowoczesności, postępu, rzekomy triumf racjonalnego myślenia. Zwycięstwo nauki i techniki było w oczach dadaistów wstępem do masowych rzezi. Rozwój technologiczny nie zmieniał okrutnej ludzkiej natury, ale pozwalał szybciej i skuteczniej mordować.

   Nazwę ruchu, który miał być oskarżeniem i wyszydzeniem cywilizacyjnego szaleństwa, część dadaistów kojarzyła z dziecięcym gaworzeniem, inni mówili o losowaniu z kapelusza wypisanych na kartkach papieru pojedynczych sylab – w tym wypadku dwóch „da”. Takie losowania prowadziły do recytacji całych poematów, ciągów znalezionych w kapeluszu fragmentów słów porwanych na pozbawione sensu strzępy. Zdegustowanym krytykom dadaiści tłumaczyli, że to nie ich sztuka jest głupia. Głupia jest ta, która za sprawą zawartego w niej sensu staje się przyczyną zbrodni. Jej logika rodzi absurd: w imię idei miliony ludzi faszerują się ołowiem i trują gazem. Czy seplenienie dziecka naprawdę jest od tego głupsze?

   Marta Słomińska

Dodaj komentarz