Mój dom – moja twierdza. O europejskich zamkach słów kilka

Kiedy myślimy o zamkach, zwykle najpierw przychodzą nam na myśl Wawel i Malbork. Początki średniowiecznych budowli rezydencjonalno-obronnych były jednak mniej efektowne. Mniej dbano o elegancję, najważniejsza była szansa na skuteczne odparcie ataku wroga. Od X wieku wznoszono potężne wieże zwane donżonami: z najciekawszych zachowanych do dziś przykładów takiej architektury wymienić można londyńską Tower czy zamek w Dover. Średniowieczna technika wojskowa długo pozostawała wobec donżonów bezradna: wybierano w zasadzie tylko między podkopem a próbą zagłodzenia obleganych. Ci jednak mogli przez długi czas ratować się zapasami zgromadzonymi w dolnych piętrach donżonu, głównie solonym mięsem i produktami mącznymi. Skromniejszym kuzynem donżonu był stołp, pełniący tylko funkcje obronne – nie zamieszkiwano go na stałe.

   W późnym średniowieczu stare donżony niejednokrotnie stawały się elementami większych zespołów zamkowych. W Polsce jednym z najwspanialszych przykładów takiej ewolucji był zamek wieżowy w Pińczowie, który krakowski biskup Zbigniew Oleśnicki kupił dla brata. Dwupiętrowy prostokątny donżon przez trzydzieści lat uzupełniano o kolejne elementy: kwadratowe wieże, narożne wykusze, cztery przypory. Kosztowało to biskupa ponad 20 000 grzywien. Aby pojąć, jak wielka była to suma, trzeba wiedzieć, że 1 grzywna odpowiadała około 200 gramom srebra. Na budowę skromnej drewnianej wieży obronnej wystarczało kilkanaście grzywien, ale dla wielu polskich rycerzy już taka suma była zaporowa: musieli wybierać między inwestycją w architekturę militarną a zakupem porządnej zbroi. Często syn kończył budowę zamku rozpoczętą przez ojca.

   Budowniczy wczesnego średniowiecza wykorzystywali w tym celu prawie wyłącznie drewno, dopiero z czasem zaczęły się upowszechniać cegła i kamień. Preferowano bierwiona dębu i jedliny, do budowy mniej istotnych elementów zamku używano drzewa sosnowego. Aby wznieść solidną fortecę, trzeba było ściąć tysiące drzew. Drewniana zabudowa czyniła z kuchni miejsce potencjalnie niebezpieczne: aby zminimalizować ryzyko pożaru, lokowano ją zwykle na dziedzińcu lub przedzamczu.

   W miarę upływu lat pojawiały się nowe typy zamków, podczas gdy stare wychodziły z mody. Na południu Europy najpopularniejsze były nieregularne zamki wyżynne, których formy dostosowywano do nierówności terenu. Tak zbudowano na przykład kamienny zamek w Chęcinach. Czasem jednak to teren przekształcano tak, by pasował do nowej budowli, o ile zamek wyżynny miał być regularny. Tu za przykład może służyć zamek w Lanckoronie. Dziś jest ruiną, ale jeszcze za konfederatów barskich miał niebagatelne znaczenie militarne – nie zdołał go zdobyć sam Suworow. Również zamek nizinny mógł sprawić atakującym niemały problem – choćby w Rawie Mazowieckiej, gdzie położony był na bagnach. Podkop nie wchodził zatem w grę. Śmiałym pomysłem był zamek bezwieżowy – w Polsce najsłynniejszy jest ten gosławicki, złożony z dwóch budynków mieszkalnych połączonych murem.

   Zmiany w wyglądzie architektury obronnej pozwalały skuteczniej odpierać ataki nieprzyjaciela. We wczesnym średniowieczu popularne były hurdycje – drewniane ganki ze specjalnymi otworami, przez które obrońcy zamku mogli strzelać do wroga lub polewać go gorącą smołą. Później hurdycje zostały wyparte przez machikuły, ganki wsparte na niepalnych kroksztynach. Zmieniał się też arsenał środków używanych do zdobycia zamku – początkowo były to głównie tarany i katapulty, ale od XIV wieku używano broni palnej. Działa jednak strzelały niezbyt celnie i często ulegały rozerwaniu, więc obrońcy zamku nadal mieli szanse na skuteczną obronę. Te zamki, które uchodziły za trudne do zdobycia, przydawały się nawet w czasach pokoju. Służyły jako skarbce, magazyny albo – zamiast trzymać wroga z dala od murów – zamykały go wewnątrz nich, przekształcone w więzienia.

   Marta Słomińska

Dodaj komentarz