Autorami większości publikowanych w XVII i XVIII wieku europejskich dzieł na temat Chin byli jezuici. Od XVI wieku prowadzili oni w Państwie Środka działalność ewangelizacyjną. Ponieważ postępowali z dużym wyczuciem i uwzględniali lokalne obyczaje, po pewnym czasie uzyskali niejakie wpływy na dworze cesarskim. Tylko czy chińscy dostojnicy byliby zadowoleni, gdyby wiedzieli, jak jezuici odmalowują ich na kartach książek wydawanych w Europie?
Wszystko zależałoby od tego, do której sięgnięto by publikacji. Literacki wizerunek Chińczyka ery baroku miał bowiem dwie strony: jasną i ciemną. Dobrze było to widać na przykładzie przedstawień teatralnych, do udziału w których jezuici zachęcali uczniów prowadzonych przez siebie szkół. Niektóre sztuki prezentowały Chińczyków jako naród łagodny, szlachetny i żyjący w zgodzie z naturą, niezepsuty typową dla Europejczyków żądzą pieniędzy czy zaszczytów, chętnie przyjmujący chrześcijaństwo, a tym samym coraz bliższy doskonałości. Nie brakowało jednak i przedstawień, w których Chińczycy jęczeli pod batem cesarza tyrana oraz znosili prześladowania będące skutkiem intryg zdegenerowanych mandarynów. W tym przypadku chrześcijaństwo ukazywano jako jedyną nadzieję dla ludu udręczonego okrucieństwem pogańskich władców i dostojników.
Obie legendy Chin – czarna i biała – niewiele miały wspólnego z rzeczywistością, ale silnie działały na wyobraźnię Europejczyków. Artyści przejmowali od literatów skłonność do przesady i utrwalali na obrazach, tapiseriach tudzież w projektach kostiumów teatralnych ludność, faunę oraz architekturę wyimaginowanych Chin. Nawet bajecznie kolorowe chińskie ptaki okazały się niewystarczająco efektowne. Kiedy przyjrzymy się ich wizerunkom, zdobiącym rokokowe tapety i serwisy z porcelany, nie zdołamy raczej zidentyfikować konkretnych gatunków. Artyści stworzyli własne. Podobnie stawiane w osiemnastowiecznych europejskich parkach pagody niewiele miały wspólnego ze swoimi wschodnimi pierwowzorami. W szkicowniku Williama Chambersa znajduje się rysunek pagody, którą można oglądać do dziś. Niestety ani trochę nie przypomina swojej szkicownikowej wersji.
Ptaki i pagody nie miały być jednak realistyczne, tylko piękne i zadziwiające. Niby-chińskie kostiumy oraz dekoracje teatralne zaś musiały zachwycać i zadziwiać w dwójnasób. Budżet instytucji takich jak Komedia Francuska był w czasach Króla Słońce niemal nieograniczony, kwoty wydawane na sceniczne stroje i rekwizyty – absurdalne. Udający Chińczyków aktorzy wdziewali więc kostiumy bajecznie kolorowe, bogato zdobione, upstrzone cudacznymi detalami, ale więcej było w tych ubiorach Europy niż Orientu. Damy występowały we francuskich sukniach, udziwnionych tylko pierzastymi rękawami. O chińskim pochodzeniu postaci miało też świadczyć trzymane w ręku małe, ozdobne lusterko. Jeśli postać była mężczyzną, lusterko zamieniano na parasolkę. Czemu te rekwizyty tak silnie kojarzono z Chińczykami, niełatwo dziś dociec.
Sceniczny Chińczyk musiał mieć też dziwny kapelusz. Przegląd projektów francuskich kostiumów teatralnych pozwala stwierdzić, że ten szczegół łączył wszystkich egzotycznych bohaterów rokokowych sztuk: Indianie nosili na głowach niebotycznie wysokie pióropusze, Afrykańczycy wymyślne korony z traw. Poza groteskowymi nakryciami głowy nosili się jednak wszyscy z europejska, najwyżej dla zaznaczenia różnicy pludry mieli powycinane w ząbki. Na jednym z projektów widzimy afrykańskiego króla w szacie podbitej futrem i hełmie z pióropuszem, opierającego dłoń na dandysowskiej laseczce. Inny przedstawia afrykańską damę w sukni, która z najnowszą francuską modą kłóci się tylko układem falban. Projekt z 1770 roku podpisany „Chinoise” ukazuje nam kobietę w krynolinie i trójkątnym kapeluszu. Zwiększenie liczby chińskich akcentów zapewne groziłoby otarciem się o bezguście.
Marta Słomińska