Jan Eugeniusz Zumbach: legenda polskiego lotnictwa

Czy odznaczony Virtuti Militari dowódca Dywizjonu 303 to dobry kandydat na bohatera narodowego? Pytanie sprawia wrażenie retorycznego. Słynny lotnik Jan Zumbach bardzo jednak utrudnił zadanie rodzimym brązownikom: pracował jako przemytnik, był najemnikiem, handlował bronią. Do wykazu rzeczywistych przewin Zumbacha chętnie dołączano winy urojone: niektórzy weterani krzywo patrzyli na jego ślub z Niemką czy podtrzymywanie legendy o tym, jakoby czas spędzony w elitarnej dęblińskiej Szkole Podchorążych wypełniały przyszłym pilotom głównie imprezy i romanse. Nie mogło być tam jednak aż tak pięknie: o jedno miejsce walczyło trzydziestu chętnych, a kto zaniedbywał obowiązki, szybko opuszczał mury szkoły. Zumbach wytrwał – promowano go na podporucznika ze specjalnością pilota myśliwskiego.

   Właściwie nie miał prawa nim zostać, bo oszukał komisję poborową: sfałszował podpis matki, rzekomo wyrażającej zgodę na ochotnicze wstąpienie syna do wojska, i zataił, że jest obywatelem szwajcarskim. Urodził się co prawda w Ursynowie (wówczas wieś, dziś już jedna z dzielnic Warszawy), miał polską matkę, ojciec był jednak Szwajcarem i to po nim Jan Zumbach odziedziczył obywatelstwo. „Zgubił” więc paszport i zamiast niego pokazał komisji poborowej akt urodzenia, gdzie nie było rubryki zawierającej niewygodne dane.

   Słusznie przypuszczał, że nieprzyjmujące w swe szeregi cudzoziemców Wojsko Polskie może tylko zyskać na tym małym oszustwie. Początkowo nie miał jednak szczęścia. Najpierw trafił do 111. Eskadry Myśliwskiej w Warszawie – rok później złamał nogę przy lądowaniu. Po wybuchu wojny dotarł do Francji – i już pierwsza powietrzna walka z Niemcami zakończyła się zestrzeleniem samolotu Zumbacha. Uratował go spadochron. Dopiero w Anglii „Donald” (tak nazywano Zumbacha ze względu na nietypowy kształt nosa i charakterystyczny głos) naprawdę pokazał, co potrafi. 2 sierpnia 1940 roku, gdy trwała bitwa o Anglię, przydzielono go do Dywizjonu 303. Miesiąc później Zumbach zestrzelił dwa bombowce. Po kolejnych dwudziestu dniach miał już na koncie trzy zestrzelone bombowce i pięć myśliwców. W maju 1942 roku mianowano go dowódcą dywizjonu.

   Zachwycano się skutecznością Dywizjonu 303, ale zdjęć dokumentujących życie jego pilotów wykonano niestety niewiele. Być może miało to związek z panującym wśród nich przesądem: „kto zostanie sfotografowany, zginie”. Drugi przesąd głosił, że zginie ten, kto oszczędza pieniądze. Może więc niesłusznie krytycy Zumbacha zarzucali mu rozrzutność? Piloci w Anglii wcale zresztą nie zarabiali tak dobrze, jak skłonni dziś jesteśmy podejrzewać. Zwykły robotnik miewał pensję porównywalną z wypłatą dowódcy eskadry. Po wojnie bohaterowie bitwy o Anglię chwytali się zatem najróżniejszych zajęć, czasem mało chwalebnych. Zumbach zatrudnił się jako szmugler – do Palestyny przemycał złoto, Włochom dostarczał papierosy, Czechom penicylinę, Anglikom szwajcarskie zegarki. Później założył dyskotekę i restaurację.

   W 1962 roku Zumbach przyjął zapłatę za walkę po stronie Katangi, próbującej się oderwać od Konga. Tym samym złamał przysięgę wojskową, i to nie po raz ostatni. W Nigerii zrzucał bomby z opóźnionym zapłonem, wyglądające jak totemy – tubylcy zabierali je do wiosek i wkrótce ginęli. Zumbach uważał taką śmierć za mniejsze zło, ostatni ratunek przed grożącym Nigerii ludobójstwem, ale czytelnicy jego autobiografii miewali całkiem inne zdanie. Na pocieszenie mogli powtarzać sobie, że w książce pełno jest konfabulacji – według złośliwych II wojnie światowej Zumbach celowo poświęcił stosunkowo najmniej miejsca, by uniknąć zarzutu zmyślania. Zmarł w wieku 71 lat. Zdaniem rodziny – śmiercią naturalną. Według legendy – zadźgany przez innego awanturnika. Bo jak to w ogóle możliwe – Jan Zumbach wykończony przez zwykły zawał?

   Marta Słomińska

Dodaj komentarz