Aleksander Zelwerowicz: aktor, reżyser i pedagog, odkrywca niezwykłych talentów

   W „Gawędach starego komedianta” Aleksander Zelwerowicz zdradził czytelnikom, że zamiłowanie do teatru zaczął przejawiać bardzo wcześnie, choć pierwsze próby aktorskie skończyły się… laniem. Mały Olutek, zafascynowany postacią znajomego księdza i kościelną celebrą, zaczął bowiem organizować potajemne nabożeństwa dla kuzynów. Tematami improwizowanych kazań były „przeciążenie nauką, niesprawiedliwość nauczycieli, przykrości rannego wstawania i tym podobne bolączki”. W roli wiernych występowali kuzyni Olutka, a wnętrze kościoła symulował udekorowany bibułkowymi kwiatami ołtarzyk z Matką Boską. Pomysłowego chłopca zgubił zakup niezbędnych do odprawienia szczególnie uroczystego „nabożeństwa” kolorowych świeczek: powiedział matce, że potrzebuje pieniędzy na nowe zeszyty, ale kłamstwo szybko się wydało. W ruch poszła rózga.

   Afera ze świeczkami zniechęciła Olutka do kariery kościelnej, za to odgrywanie ról przerodziło się z czasem w prawdziwą namiętność. Jako nastolatek Zelwerowicz debiutował w teatrze ogródkowym. Recenzent napisał, że pan Werowicz (cóż za wyrafinowany pseudonim artystyczny!) „ma wszelkie dane do poważnej kariery artystycznej”, matka debiutanta wciąż jednak była przeciwnego zdania. Zrobiła dyrektorowi teatru awanturę i siłą wyprowadziła zrozpaczonego syna z miejsca jego pierwszego triumfu.

   Zelwerowicz okazał się uparty. Już kilka lat później można go było podziwiać w krakowskim Teatrze Miejskim, gdzie z powodzeniem zagrał między innymi siedemdziesięcioletniego mnicha. „Zdolnością przetwarzania się góruje nad wieloma” – pisał Feliks Koneczny. „Należy popróbować go jeszcze w najrozmaitszych rolach”. Nie omieszkano tego uczynić: przez całe życie Zelwerowicz zagrał około 900 postaci. Był między innymi Grabcem w „Balladynie”, Wojnickim z „Wujaszka Wani”, Molierowskim Arganem, Gogolowskim Horodniczym, Fredrowskim Szambelanem. Wyróżniał się doskonałą pamięcią, wspaniałą dykcją, energią sceniczną, a także wszechstronnością: bawił jako komik, wzruszał do łez w rolach dramatycznych. Edward Csató podkreślał, że Zelwerowicz umie być „raz dostojny i proroczy, kiedy indziej pełny boskiej siły, za chwilę znów żartobliwy, frywolny, „kameralny”.

   Oprócz aktorstwa poświęcał się także reżyserii i pracy pedagogicznej. W tej ostatniej łączył szczerą troskę o los podopiecznych z wysokimi wymaganiami i nieraz bardzo złośliwym językiem. Jan Kreczmar nazwał go z tej racji „dobrotliwym katem”. Zelwerowicz otwarcie mówił kandydatom na aktorów, że się do czegoś nie nadają, ale dzięki temu szybciej mogli porzucić mrzonki, by rozwinąć swoje mocne strony. Uchodził za tytana pracy: jako dyrektor teatru potrafił przygotować 92 premiery w 2 lata. Wystawiał Ibsena, Szekspira, Fredrę, Wyspiańskiego. Grał także w filmach. Znacznie gorzej od zawodowego układało mu się życie prywatne. Pierwsza żona popełniła samobójstwo („podobno z zazdrości o Starską” – donosił niedyskretnie Kotarbiński), druga odeszła do innego aktora. Wiele o charakterze Zelwerowicza mówi fakt, że mimo takich doświadczeń zdecydował się na trzecie małżeństwo.

   Nie załamała go również II wojna światowa. Oburzony propozycją gry w teatrze niemieckim, wolał zawitać do domu Inwalidów Wojennych w Oryszewie. Zajmował się tam zdobywaniem żywności. Po upadku powstania warszawskiego pomagał ludziom uciekającym ze stolicy. Była wśród nich Żydówka Maria, która po latach wywalczyła dla nieżyjącego już Zelwerowicza tytuł „Sprawiedliwego Wśród Narodów Świata”. Należał się on Zelwerowiczowi również z racji ukrywania przezeń działacza Bundu i prezesa Rady Pomocy Żydom „Żegota” Leona Feinera. Tytuł Sprawiedliwej otrzymała także córka Zelwerowicza Lena, która odziedziczyła po ojcu zamiłowanie do teatru. Mogła być pewna, że w jej przypadku wybór kariery aktorki nie skłoni rodzica do użycia rózgi. „Kochajcie teatr i służcie mu wiernie, a będziecie szczęśliwi” – brzmi bowiem ostatnie zdanie „Gawęd starego komedianta”.

Marta Słomińska

Dodaj komentarz